poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział 11





Czy ja zwariowałam? Pogięło mnie, czy jak ?Jak mogłam powiedzieć coś takiego?
Mniej więcej takie myślitowarzyszyły Hermionie, kiedy razem z Harrym i Ronem szła do Wieży Gryffindoru.Nie powiedziała im oczywiście o czym tak naprawdę rozmawiała z Malfoyem –bąknęła coś tylko o dyżurach i umknęła do swojej sypialni.
Usiadła na łóżku i wzięła głębokiwdech, próbując się uspokoić. Kiedy jednak to nic nie dało, wyjęła spod łóżkastary, sfatygowany zeszyt i zaczęła pisać. Pamiętnik ten, prowadziła odkądpamiętała.  Być może było to dziecinne,ale bardzo pomagało jej w złych chwilach, a dzięki zaklęciu Objętości,  mogła rozpisywać się bez obaw, że skończą sięstrony. I tak już od przeszło sześciu lat. Wystarczyło, że przelała na papierswoje zmartwienia, myśli … od razu było jej lżej.
Tym bardziej zdziwiła się, kiedypo opisaniu całego zajścia w Pokoju Życzeń, nic się nie zmieniło. Nadal miałamętlik w głowie i mieszane uczucia. Poczuła jak zaczyna się denerwować.Pamiętnik nigdy jej nie zawiódł. Nigdy. Ateraz nic. Kompletne zero.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłosstukania o szybę. Spojrzała w okno i zobaczyła wielką brązową sowę, z rolkąpergaminu przywiązaną do nóżki. Wstała i wpuściła ptaka do środka. Odwiązałapergamin i ani się obejrzała, a sowy już nie było. Rozwinęła szybko list i ażotworzyła usta.

Panno Granger,proszę się stawić za piętnaście minut w moim gabinecie.                                                                                                                                                                                                      Zpoważaniem, Minerva McGonagall


Nie czekając ani chwili, Hermionawybiegła z dormitorium i już pukała do drzwi gabinetu wicedyrektorki.
- Proszę – dobiegł ją głos zdrugiej strony
- Chciała się pani ze mnąwidzieć, pani profesor? – zaczęła dziewczyna, wchodząc do środka. Posłuszniezajęła miejsce, wskazane jej przez McGonagall.
- Czy mogła by mi pani wyjaśnić,gdzie się pani podziewała dzisiejszego dnia? Co było tak ważne, że opuściłapani wszystkie lekcje? – nauczycielka popatrzyła na nią morderczym wzrokiem.
- Ja… - myśl, Hermiono, myśl! – Dostałam sowę od rodziców. Oni… rozwodząsię.
Jak mogłam tak skłamać?! No ale co innegomiałam powiedzieć? Cokolwiek ? to była pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy….A jeśli napisze Do rodziców? Nie… nie napisze… w końcu…
- Och – McGonagall pokiwała głowąze zrozumieniem. – Rozumiem. Dobrze. W takim razie usprawiedliwię te godziny,choć profesor Snape nie omieszkał odjąć Gryffonom dziesięciu punktów za paninieobecność.
- Ale jak to? Przecież…
- Mówi się trudno, panno Granger.Nadrobi to pani na innych przedmiotach. Mam nadzieję, że pojawi się pani jutrona lekcjach ?
- Tak, tak, oczywiście.
- Myślę jednak, że mogę paniązwolnić z jutrzejszego dyżuru z panem Malfoy’em.
Teraz patrzy na mnie ze współczuciem,świetnie, pomyślała Hermiona, kręcąc sięna krześle.
- Nie, nie trzeba. Wszystko jestw porządku, dziękuję. – uśmiechnęła się przymilnie, licząc, że nauczycielka wkońcu da jej spokój. Chwilę jeszcze mierzyła Hermionę wzrokiem, ale w końcupoddała się i westchnęła. Także sądziła, że spotkanie sam na sam Hermiony zDraconem w takich okolicznościach, nie jest najlepszym pomysłem, ale nie mogłanikogo do niczego zmuszać.
- Dobrze. W takim razie, możepani już iść. – odezwała się, wciąż patrząc na dziewczynę zatroskanym wzrokiem.
- Dziękuję. Do widzenia.
***

- Wiesz Draco, tak sięzastanawiam… wiem, że znów pewnie każesz mi spadać, ale muszę jeszcze razspróbować: czemu cię dziś nie było? – spytał Blaise.
Był razem z Draco i Pansy wbibliotece – pisali esej na eliksiry. Dziewczyna buszowała gdzieś międzyregałami, co chwila przynosząc im jakieś wielkie opasłe tomiszcza, a chłopcysiedzieli na ziemi, niedaleko działu Ksiąg Zakazanych i robili skrzętnenotatki.
Kiedy Draco nic nieodpowiedział,  brunet wyrwał mu z rękipergamin z wypracowaniem.
- Możesz powiedzieć. Pansy nasnie słyszy. Chodziło o to, prawda?Zadanie, dla Czarnego Pana?
- Nie.
- Więc?
- Nic. Nie chciało mi się iść nalekcje, więc zostałem w dormitorium. Coś jeszcze? – zirytował się chłopak,biorąc swój pergamin z powrotem.
- Nie było cię w dormitorium.Sprawdzałem  trzy razy. Pansy poszłanawet zobaczyć do łazienki Jęczącej Marty. Więc?
- Cholera Blaise… Nie możesz razodpuścić?
- Po prostu się martwię, odjakiegoś czasu jesteś… dziwny. – Blaise zmarszczył brwi.
- Wszystko okej, te dyżury mniewykańczają. Jestem normalnie zmęczony – odparł Draco.
Zabini patrzył chwilę na niegoprzenikliwym wzrokiem, ale chyba zrozumiał, że Draco nie ma ochoty na zwierzeniai odpuścił. Zaczął za to inny temat, który według niego był zapewne ‘lekki iprzyjemny’,  nie wiedział, że dlablondyna to najgorszy z możliwych.
- A właśnie. A propos naszejmałej szlamci.  Jej też nie było dzisiajna lekcjach. Ciekawy jestem co takiego mogła robić…  Taka z niej kujonica, a jakoś żadennauczyciel nie wiedział co się z nią dzieje. Snape był chyba nawet zadowolony,no wiesz…. – Blaise wykonał dokładnie taki sam ruch, jak Hermiona, gdy zgłaszasię do odpowiedzi.
- Nie było jej? – udawał Draco –Może znów hoduje jakieś WSZY i pisze petycje o uwolnienie Skrztaów domowych. –parsknął.
Kiedy przypomniał sobie tą całąakcję z założonym przez Granger Stowarzyszeniem Wszystkich Kretynów, roześmiałsię na cały głos. To było po prostu mistrzowskie.
Chciałaby zbawić cały świat, wariatka.
I wtedy stało się to, czego Dracoobawiał się od kolacji. Całą jego głowę zajęła Granger. Jej skuźdlane włosyprzysłoniły mu mózg. Przypomniały mu się jej słowa.
Jak to było? Aaa… „Jakby coś, to możesz domnie przyjść.” Co ona sobie myśli? Że przyjdę, wypłaczę się i opowiem o całymzadaniu dla Voldemorta? Hahahaha! Niedoczekanie!
Nawet jeśli to zadanie było…straszne. Przerażające.
Nie chciał tego robić. Nie chciałzsyłać na szkołę śmierciożerców, nie chciał zabijać starego Dumba. Problem byłjednak taki, że nie miał żadnego wyboru. Jeśli by odmówił… stchórzył… zginąłby. Jego matka i ojciec także.
Dumbledore musi umrzeć, nie ma innegowyjścia.
- Halo, Draco, żyjesz?
- Tak –blondyn potrząsnął głową,aby się ogarnąć. – Muszę iść, dyżur.
I nie czekając na odpowiedź,porzucił wszystkie książki i wymaszerował z biblioteki.

***

Kilka dni później, Hermionaobudziła się i wyjrzała przez okno. Z uśmiechem na twarzy stwierdziła, że spadłśnieg. Pierwszy w tym roku.
Pobiegła do łazienki i weszła podprysznic. Dobry humor towarzyszył jej aż do śniadania, ale wtedy przypomniałjej się sen z minionej nocy.
Była w jakimś domu. Wielkim dworze, któryodrobinę przypominał jej Grimmuald Palce. W nim tez było pełno obrazów, któregdy tylko weszła zaczynały obrzucać ją obelgami.                                                             W jednym z pokoi na piętrze wszystko było w barwach Slytherinu. Kapa napościel miała wyhaftowany motyw węża, kotary i zasłony przy oknach były koloruciemno zielonego…              wtedypomyślała, że Malfoy świetnie by się w nim odnalazł. Już chciał wyjść, kiedynagle w drzwiach stanął nie kto inny, jak właśnie wspomniany wcześniej chłopak.Stanął obok niej i spojrzał głęboko w jej oczy.
Poczułaszczęście, jakiego nie zaznała jeszcze nigdy dotąd. Nawet kiedy dowiedziałasię, że zdała wszystkie SUMy na Wybitny. W końcu poczuła jego usta na swoich,jego ręce na swojej talii. ... I wiedziała, że to najpiękniejsza chwila jejżycia, która mogłaby trwać wiecznie, gdyby nie... Voldemort.
Wleciał do pokoju niczym zjawa, wydał z siebie ryk wściekłościi wymierzył różdżkę prosto w Draco. Nim się obejrzała, zielony strumień światłaugodził go w pierś i chłopak upadł martwy na ziemię.
- Nie! - krzyknęła i zalała się łzami. Poczuławściekłość, ból i ogromną rozpacz rozdzierającą jej serce.
Voldemort podszedł do niej i powiedział coś, czego dziewczynanajbardziej się obawiała.
- Myślałaś, że to - szturchnął bosą stopą ciało Draco- Ujdzie wam na sucho? Głupia dziewczyno. Nikt nie będzie mieszał brudnej krwi z czystą. Nikt. Bo właśnie tak to się skończy.
A potem następował jeszcze jeden błysk światła iHermiona też była martwa.

I wtedy sięobudziła. Nie krzyczała, nie była zlana potem. Miała tylko łzy w oczach i sama nie wiedziała czemu.
Teraz naśniadaniu się to powtórzyło - miała ochotę rozpłakać się tutaj, przywszystkich.
Tylko co w niątak trafiło? Przecież to tylko głupi sen, równie dobrze mógłby się jej śnić Voldemorttańczący makarenę w spódniczce z trawy...
Chociaż nie.Gdyby śnił jej się taki Voldemort,też by się popłakała. Ze śmiechu.
- I jak Miona?- z zamyślenia wyrwał ją Harry.
- Ale co?
- No, rozwódTwoich rodziców. - popatrzył na nią wyczekująco.
- Eeee...  – skąd on o tym wie?
- McGonagalltwierdzi, że potrzebne ci teraz duchowe wsparcie przyjaciół…. – posłał jejznaczące spojrzenie i westchnął głęboko – Wiemy, że to tylko taka ściema, alecoś się dzieje, a ty nie chcesz nam powiedzieć.
- Harry, nie mogę.Chciałabym, ale nie mogę. Obiecałam komuś.
Brunet spuściłgłowę.
- Dobra. Okej.Ale jakby coś się działo, wiesz że możesz nam powiedzieć?
- Tak, dziękiHarry.
- Nie masprawy. A tak w ogóle... Dziś Hogsmeade. Idziemy?
- No pewnie żetak! – uśmiechnęła się Hermiona.
Wstali iżartując, udali się na drugie piętro na Obronę Przed Czarną Magią.

* * *

Cała trójkaprzyjaciół siedziała w Trzech Miotłach i śmiała się do rozpuku z profesoraFlictwicka, który przed wejściem do baru, poślizgnął się na lodzie i wywróciłna plecy. Popijali kremowe piwo, które przez bezustanne salwy śmiechu ciekłoRonowi nosem.
Wszystkozmieniło się w momencie, kiedy chłopak zobaczył Lunę, siedzącą przy jednym zestolików z Neville’m.
- Co to ma być?- zezłościł się.
- Ron, daj spokój.Przecież tylko rozmawiają  - upomniała goHermiona.
- No co! Toprawie moja dziewczyna!
- No i co?Rozumiem, gdyby się całowali, albo gdyby była tam nie wiem... z…
- Malfoy’em –wtrącił Harry, a Hermiona poczuła niemiły ucisk w żołądku.
- No, na przykład.
- Czy wyściepowariowali?! - wykrzyknął rudy - Jeszcze mi tu Malfoy’a brakuje!
I jakby nakomendę, do baru wszedł właśnie on. Zmierzył wzrokiem Harry’ego i poszedł dotoalety.
- Ciekawe gdziejego goryle - zamyślił się Ron.
- Nie wiem, aleskoro jest sam, to pewnie chodzi o coś, o czym oni nie wiedzą. - powiedziałHarry.
- Harry, nienakręcaj się. Po prostu poszedł do kibla...
- Jasne.
Chłopak jużchciał wstać i iść za Ślizgonem, ale w ostatniej chwili dostrzegł go profesorSlughorn.
W tej sytuacji Harryporzucił swoje plany na rzecz 'zaprzyjaźniania' się z nim, o co poprosił goDumbedore.

* * *

Harry, Ron iHermiona wracali do zamku lekko wstawieni. Wypili kilka kufli kremowego piwa ihumor bardzo im dopisywał. Natychmiast zapomnieli o knującym coś Malfoy’u, ozłym śnie i Lunie gawędzącej z Neville’m.
Ten stantrwałby pewnie jeszcze długo, gdyby nie przeraźliwy krzyk jednej z dziewczyn,które szły przed nimi.
Katie Bellleżała na ziemi, a obok niej otwarta paczka z jakimś naszyjnikiem.
- Mówilam żebytego nie otwierała! - krzyknęła jej koleżanka, w której rozpoznali Leanee zGryffindoru.
Nagle Katiezaczęło rzucać po ziemi, a po chwili poderwało ja do góry. Krzyknęła i upadła złoskotem na ziemię.
- Katie! -krzyknęła Hermiona i podbiegła do dziewczyny.
- Nie! -rozległ się tubalny głos Hagrida - Hermiono, ja się nią zajmę.
Podszedł donich i wziął Katie na ręce.
- I ani mi sięważcie tego dotykać - wskazał na naszyjnik. - Chwyćcie go przez jakiś materiał ichodźcie za mną do zamku. Wszyscy.

3 komentarze:

  1. Nosz kuźwa!!! czy tak trudno spełnic malutką prośbe? :DD SPAcJA!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. no SPACJA KURWA! XD :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Voldemort tańczący makarenę w spódniczce z trawy...Hahahahahahahahh ja pierdole śmiałam sie jakbym miała ADHD!hahahahh

    OdpowiedzUsuń