piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 31

Witajcie! No, jestem. Wiem, że Was męczę każąc Wam tak czekac, ale niestety, teraz zaliczałam zaliczałam zaliczała. masakra.Pewnie jeszcze jeden rozdział przed świętami się pojawi, a w wolne dni nadrobię zaległości na Waszych blogach.
W tym rozdziale uprzedzam, może panowac chaos, ponieważ musiałam prawie cały zmienić ze względów niezgodnych z fabułą. Co wyszło, to wyszło. Miłej lektury i zapraszam do komentowania! Fajnie, że z odcinka na odcinek jest Was więcej <3

___________________________________________________________________________


Godzinę później, Hermiona opuściła Trzy Miotły pod pretekstem załatwienia kilku spraw w pobliskiej księgarni. Ron i Harry nie mieli najmniejszej ochoty towarzyszyć przyjaciółce, bo dobrze wiedzieli, że kiedy wpuści się ją do jakiegokolwiek pomieszczenia z książkami, hipogryfami jej stamtąd nie wyciągną.
Hermiona pomachała chłopakom przez okno i zapinając płaszcz, szybkim krokiem ruszyła wzdłuż głównej ulicy Hosmeade.
To, co powiedziała im o księgarni, było najzwyklejszym w świecie kłamstwem, ale dziewczyna nie była w nastroju na wysłuchiwanie kazań, gdyby powiedziała im, co naprawdę zamierza zrobić. A zamierzała poszukać Draco i wcisnąć mu tą jego kartkę tak głęboko, że...
Nie przesadzaj, Hermiono, pomyślała, kręcąc głową.
Gdy tak szła i rozglądała się dookoła, wszędzie widziała nauczycieli, patrolujących ulice i uliczki, w razie niespodziewanego ataku dementorów. Kiedy spotkała na swej drodze profesor McGonagall, dostała upomnienie, że nie powinna sama włóczyć się w takiej sytuacji, tym bardziej, że tym razem, może  nie mieć tyle szczęścia co w Zakazanym Lesie.
Tak, napewno, prychnęła pod nosem dziewczyna, zaglądając przez okno do sklepu z antykami. Wtedy z Malfoy'em w Ciemnym Lesie miała więcej szans na przeżycie niż teraz, w biały dzień w wiosce pełnej czarodziejów.
Nie miała jednak czasu oceniać sensu wypowiedzi McGonagall, bo oto właśnie dostrzegła blond czuprynę w jednej z zecienionych uliczek. Na nieszczęście, Malfoy nie był sam - towarzyszył mu, ostatnio nie od łączny, co bardzo dziwiło Hermionę, skoro Ślizgon zawsze zadawał się z Crebbem i Goylem, Blaise Zabini.
Nie czekając dłużej, dziewczyna prawie pobiegła w ich stronę, wyjmując z płaszcza pomiętą kartkę.
- To chyba twoje, - powiedziała, gdy do niech dotarła. Wcisnęła blondynowi pergamin do ręki patrząc wrogo w jego stalowe oczy - Daj mi w końcu spokój.
Po czym odeszła, nie oglądając się za siebie.
- No, no widzę, że przed nami jeszcze długa droga - zachichotał Blaise patrząc, jak dziewczyna się oddala.
- Mówiłem ci, że to poroniony pomysł. - mruknął Draco, chowając kartkę do kieszeni. - Ona mnie nie znosi.
- Znosi czy nie, ma coś do ciebie.
- Ma. Krzywe nogi jak sra. Od kiedy jesteś takim znawcą w tych sparwach?
- Od zawsze.- Blaise wyszczerzył zęby.
- Jasne - prychnął Draco, kiedy weszli do Trzech Mioteł.


* * *




Mecz Gryfoni przeciwko Puchonom, miał odbyć się dzisiaj, po powrocie uczniów z Hogsmeade.
Harry był lekko poddenerwowany, głównie przez McLagena, który ciągle zachowywał się, jakby był kapitanem drużyny i rozstawiał wszystkich po kątach. Poza tym, chłopak był wściekły na Hermionę za to, że rzuciła go parę dni wcześniej i na wsyztskich nieustannie się wyżywał.
Ron, który nadal przebywał w Skrzydle Szpitalnym, kiedy tylko Harry przychodził go odwiedzić, wypytywał go o Cormaca.
- To kretyn - odpowiedział Harry na kilka minut przed meczem. - Nie znoszę go.
- Nie wiem co tej Hermionie odbiło, żeby się z nim spotykać.
Harry pokiwał głowa, na znak, że się z nim zgadza.
- Widziałeś może Lunę? - spytał Ron zmieniając temat.
- Poszła już na stadion, będzie komentować... i, właściwie, ja tez już lecę. - odprał Harry zrywając się z miejsca.
- Powodzenia! - krzyknął za nim rudy, ale on już go nie słyszał. Biegł na boisko, potrącając po drodze uczniów, którzy na mecz się nie wybierali, bo był dość mocno spóźniony.
Przy końcu korytarza wpadł na kogoś, ale nawet się nie obejrzał, tylko dalej biegł na złamanie karku.
- Uważaj jak leziesz, Potter - warknął potrącony Draco, do pustego juz korytarza.
Prychnął i spokojnym krokiem także ruszył na mecz.
Rozgrywka nie była tak nudna, jak się spodziewał.
PsychoLuna była komentatorem i dostarczała widzom sporo uciechy. Szczególnie wtedy, gdy w połowie meczu Potter dostał od McLaggena tłuczkiem, a ona nie omieszkała skrzyczeć go przed całą szkołą, mówiąc coś o tym, gdzie mu wsadzi róg Krępaka Chromorogiego, czy jakoś tak.
Po raz pierwszy od wielu dni, Draco zapomniał na chwilę o wszystkim i po prostu tarzał się ze śmiechu. to był zdecydowanie najlepszy mecz , jaki widział w życiu.
Dopiero, kiedy Granger wbiegła na boisko do leżącego na ziemi Pottera, cała radość z niego uleciała.
Mimowolnie wyobraził sobie podobną scenę, w której to on był na miejscu Bliznowatego, a Hermiona podbiegała do niego ze łzami w oczach i wzywała pomocy. A potem...
Boże, co za żenada, pomyślał kręcąc głową. Serio stary? Tylko na to cię stać?
- Draco, pobudka. - Blaise po raz któryś wyrwał go z zamyslania, za co tym razem Draco był mu wdzięczny. Takie myśli sprawiały, że robiło mu się słabo - jakim cudem stał sie takim ckliwym kretynem?
- Mhm.. - Blaise uśmiechnłą się szeroko - Ta Lovegood, to naprawdę jest nienormalna. Ale przynajmniej śmieszna. A ten McLaggen? Kompletny idiota, nie dziwię się, że sprałeś mu pysk.
- Nawet mi o nim nie wspominaj. Nadal mam ochotę roztrzaskac mu głowę o podłogę w Wielkiej Sali.
Blaise zaśmiał się głośno kiedy weszli do szkoły.
- Staary - brunet poklepał Draco po plecach - rób co ci się żywnie podoba, całym serce jestem z tobą.
- Z czym? Masz taki organ jak serce?
- Ano. Ty tez podobno nie masz, a tu proszę. Caałe należy do Granger.
Na jego słowa grupka Krukonek spojrzała w ich stronę.
- Głośniej, nie słyszeli cię w Hogsmeade.
- Wyluzuj... chyba chcesz, żeby ona się dowiedziała?
- Szczerze mówiąc, niekoniecznie. A już na pewno nie w taki sposób. Czysta krew - mruknał kiedy dotarli pod Pokój Wspólny Ślizgonów. Przeszli przez próg i usadowli się na fotelach, nie zdjemując nawet kurtek.
- Wię niby jak? - drążył Blaise. Draco zaczynał mieć już dość tej jego wiecznej paplaniny cholernego swata.
- Nijak. Wcale jej nie powiem, - wzruszył ramionami, chcąc zakończyć tą głupią rozmowę. I tak prowadziła do nikąd.
- Proszę cię, stary, nie osłabiaj mnie.
- Czego chcesz? Mało to lasek? Zaraz sobie jakąś znajdę i mi przejdzie. - zezłościł się blondyn. Blaise nigdy nie wiedział kiedy przestać.
- Sam mówiłeś, że nie chcesz innych - wypomniał brunet.
- Zajmij się sobą, dobra? - odwarknął Draco - Accio Ognista.




 * * *




- Jak się czuje Harry? - Ginny wpadła do Skrzydła Szpitalnego. Siedziała tam już Hermiona i oczywiście Ron, którego pani Pomfrey uparcie nie chciała wypuścić. Chłopak uśmiechał się szeroko.
- Cały i zdrowy - powiedział.
I rzeczywiście, Harry leżał obok niego i również się uśmichał.
- Jak tak dalej pójdzie, to będę następną osobą, która tutaj skończy - mruknęła Ginny siadając na krawędzi łóżka swojego chłopaka.
- Nawet tak nie mów! - skarcił ją Harry, ale ona tylko zaśmiała się radośnie.
- Sam widzisz. Najpierw Ron, potem Hermiona, a teraz ty... Ładny mamy bilans w tym roku, nie?
- Taak... Harry zaraz wychodzi, za miesiąc ty tu trafisz... a ja co? Wciąż będę tu tkwił. - marudził Ron
- Panie Weasley, jest pan tu dla swojego własnego dobra! - Pani Pomfrey wynurzyła się ze swojego gabinetu i podeszła do ogromnego regału, na którym stały jakieś bardzo stare książki, zapewne o tematyce medycznej.
, wtedy cierpliwośc pani Pomfrey się skończyła i kazała dziewczynom wracać do swoich dormitoriów.
Następny dzień był równie słoneczny jak poprzedni. Uczniowie znów mogli odweidzić wioskę Hogsmeade.
Draco z samego rana postanowił wybrać się do Trzech Mioteł, aby skontrolować działania Madame Rosmerty, która wciąż była pod działaniem Imperiusa. Krew go zalała, kiedy dowiedział się, że nie może opuścić szkoły samotnie, tylko musi poczekac aż wszystkie klasy wraz z znauczycielami wyruszą do wioski.
Kiedy w końcu tam dotarł, i skontrolował Rosmertę, odetchnął z ulgą.
Wyszedł z gospody i szybkim krokiem ruszył do Zonka, gdzie miał spotkac się z Blaisem.
Nagle poczuł silne szarpnięcie i po chwili znajdował się w ciemnej, pustej uliczce.
- Co ty tu robisz? - spytał, kiedy otrząsnął się z szoku jaki wywołala twarz osoby, która go pociągnęła.
- Przecież mówiłam, że złożę ci wizytę.












niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 30

Tak więc, wymusiłam na moich palcach, aby napisały rozdział trzydziesty. Co do treści, mam nadzieję, że Wam się spodoba, Agata która już go czytała, osobiście ojebała się ze "sraczki" :d
Dziękuję, dziękuję za komentarze i proszę o kolejne! <3

Ps. Bardzo przepraszam Angusę, za to, że nie odwiedzam jej bloga, ale na chwilę obecną nie jestem w stanie. ;//
________________________________________________________________________

Hermiona wraz z Harrym i Ginny siedzieli na wysłużonej kanapie w Pokoju Wspólnym. Dziewczyny żywo o czymś dyskutowały, a Harry skupiony był na studiowaniu podręcznika od eliksirów.
- I właśnie wtedy... - mówiła Hermiona, ale chłopak wpadł jej w słowo.
- Znacie takie zaklęcie "Sectumsempra"?
- Nie, Harry! Już ci mówiłam, że ten Książe to jakiś... jakiś...
- Daj spokój - zezłościł się Harry - Sama użyłaś Levicorpus wobec Malfoy'a.
Hermionę zatkało. Kompletnie zapomniała o tym incydencie i teraz poczuła się jak ostatnia hipokrytka. Westchnęła głeboko i wróciła do rozmowy z Ginny.
- Więc... usłyszałam jakieś dziwne odgłosy i poszłam to sprawdzić... Wiesz, co zobaczyłam? Draco i Cormaca, na ziemi, tłukących się na kwaśne jabłko.
- Co? Jak to? - zdziwiła się Ginny, ale była wyraźnie podekscytowana.
- Bili się... Nie mam pojecia dlaczego. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, pojawił się Snape.
- Rany... Myślisz, że poszło o ciebie?
- Przestań - Hermiona zmarszczyła brwi. - Nie sądzę.
- No wiesz... - Ginny wyrwała Harry'emu książkę z rąk i wdrapała mu sie na kolana. - Dopiero dziś zerwałaś z Cormaciem.... Malfoy nie mógł o tym wiedzieć, prawda? Może poszedł cię odwiedzić? No bo gdzie mógł iść, jeśli nie tam? Może zobaczył was razem,wkurzył się i... wiesz.
- Twoje teorie są strasznie pokręcone - Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą
- A ja ci mówię, że on jest zwyczajnie, po ludzku zazdrosny - mówiła, mierzwiąc Harry'emu włosy. - A ty? Byłeś kiedyś o mnie zazdrosny?
Chłopak skupił się.
- Taak... Kiedy Fred i George powiedzieli, że spotykasz sie z Deanem.
- I? Jak się wtedy czułeś? - drążyła, a Hermiona wywróciła oczami na znak, że Ginnny szuka dziury w całym.
- Szczerze? Miałem ochotę zrobić to co Malfoy.
- No nie, Harry! Jeszcze ty? - zirytowała się Hermiona.
- Myślę, że Ginny może mieć rację. - mruknął
- A od kiedy ty jesteś takim obrońcą Malfoy'a? - warknęła, zakładając nogę na nogę.
- Daj spokój. Wiesz dobrze, że mógłby się łatwo wykręcić. Naprawdę, ta cała sytuacja jest totalnie pokręcona, ale wydaje mi się... Sam nie wiem, ale Malfoy na pewno cię nie nienawidzi.
Hermiona nie chciała słuchać takich rzeczy ze strony przyjaciół.
Nie chciała, bo gdy tak w kółko powtarzali, że nie jest Draconowi obojętna, powoli zaczynała w to wierzyć. A ta wiara była zgubna.
Jeśli pozwoliłaby sobie myśleć w ten sposób, cierpiałaby jeszcze bardziej. A tego chciała uniknąć za wszelką cenę.



* * *



- Mam raka mózgu - powiedział Blaise, kiedy razem z Draco popijali piwo kremowe w ich sypialni. Blondyn wydawał się być myślami lata świetlne od rzeczywistości, a jego słowa tylko to potwierdziły.
- Super.
- Cholera, Draco, obudź się wreszcie! - zdenerwowany chłopak potrząsnął Draco.
- Co?
- Jajco. Słuchaj, wiem, że ta cała akcja z McLaggenem coś ci w mózgu pomieszała, ale aż tak?
- Odwal się.-  burknął Draco, wypijając duszkiem resztę piwa, które miał w butelce.
Zrezygnowany Blaise usiadł na łóżku.
- Posłuchaj. Wiem, że gadam czasem różne popieprzone rzeczy, ale jestem twoim przyjacielem. Możesz mi powiedzieć co cię gnębi.
Draco chwilę bił się z myślami. Tyle razy chciał powiedzieć Blaise'owi co się z nim dzieje, ale nie chciał zostać wyśmiany, albo zwymyślany od popaprańców. Ale w tej chwili poczuł, że nadszedł ten czas. 
Teraz, albo nigdy, pomyślał.
- Okej. - powiedział - Powiem ci, ale nie mi nie przerywaj.
- Okej.
- Więc... pewnie nie zdziwi cię, jak ci powiem, że po Balu Bożonarodzeniowym całowałem się z Granger. - skwasił się, kiedy Blaise wybałuszył oczy, ale mówił dalej. - Chodzi o to, że ja... ja ją polubiłem. - wydusił w końcu.
- O rzesz ty w mordę kopany.
- Miałeś nie przerywać. - postanowił, że opowie mu całą historię związaną z nim i Gryfonką. Pominął tylko to, że widziała jak płakał. Co jak co, ale to byłoby dla Blaise'a za wiele.
Powiedział mu o wszystkim co się z nim dzieje, a kiedy skończył, poczuł niewysłowioną ulgę. 
Blaise gapił się na niego z otwartymi ustami, widocznie w wielkim szoku.
- Serio? Tylko na tyle cię stać? - powiedział Draco i zrobił taką samą minę.
- Jestem w szoku. - odezwał się w końcu brunet.
- Co ty nie powiesz.
- Ale...
- Kurwa, Blaise, nie wiem co się ze mną dzieje. Przecież zawsze miałem wszystko gdzieś, każdą z tych śmiesznych panienek, które wręcz błagały mnie o zgodę na zrobienie mi laski. Miałem gdzieś pierwszą, z którą się całowałem. Pierwszą, z która poszedłem do łóżka. Tylko nie...
- Tylko nie tą, która dostrzegła w tobie cos więcej niż zgrabny tyłek i ładną buźkę? - wtrącił Blaise.
Draco spojrzał na niego tak jakoś dziwnie i skinął głową.
- Tylko dlaczego to musiała być ona? No do jasnej cholery! Mało ich tu? Musiała to być Granger?
- Chodzi ci o jej brudną krew. - zauważył brunet.
- Krew? Mam gdzieś jej krew, jak dla mnie, może być nawet koloru sraczki!
- Więc o co? - Blaise starał się zdusić w sobie śmiech, wywołany poprzednią wypowiedzią
Draco.
- To skomplikowane. Wyobraź sobie miny wszystkich dookoła, gdyby się dowiedzieli, że... - urwał i potrząsnął głową, aby pozbyć się natrętnej myśli. - Żeby tylko miny. Zresztą wiesz o co mi chodzi.
Chłopak nic nie powiedział - pokiwał tylko głową z tajemniczym błyskiem o oku.
- A inne laski? 
- Właśnie chodzi o to, że nie chcę "innych lasek". Żadnej innej, tylko Granger. - Draco zwiesił głowę zażenowany własnymi słowami.
- No to sprawa jest jasna. Zakochałeś się! - wykrzyknął Blaise z usmiechem.
- Musisz od razu wydawać na mnie taki wyrok? - powiedział Draco patrząc na Blaise'a lekko zezłoszczony, ale gdzieś w jego głowie zapaliła się lampka. - I co tak szczerzysz zęby jak ten ostatni kretyn?
- Rany... - brunet złapał się z głowę. - Nie wierzę. W końcu cię trafiło.
Draco milczał. Po słowach Blaise'a wszystko stało się jasne. Wszystkie jego wyskoki, zachowania i uczucia, połączyły się w jedną całość.
Zakochałem się, pomyślał. Zakochałem się w Granger.
- O Panie... - westchnął, a w jego głosie można było wyczuć ulgę.
- Wiem. - nagle Blaise zaczął smiać się na cały głos.
- Z czego rżysz?
- Z ciebie! Biedna dziewczyna!
- Co? Od kiedy ona  jest biedna?
- Od kiedy się w niej zakochałeś! Okazujesz to w wyjątkowo... dziwny sposób. Mugole mówią na to chyba końskie zaloty, czy jakoś tak.
- A co ma  zrobić? Polecieć do niej i jej powiedzieć? Tym razem popłakałby się, ale ze śmiechu.
- Przesadzasz.
Draco dziwnie się czuł, rozmawiając z Blaisem o zaistniałej sytuacji tym bardziej, że nie dalej jak kilka tygodnie temu, sam chciał się za nią "zabrać". Mimo wszystko, było mu lżej, że nie musi się już kryć z tym co czuje.
Był bardzo zdziwiony tym, że Blaise nie zwymyślał go od kretynów i tym podobnych. Wydawał się być... jakkolwiek dziwnie to brzmi, zadowolony? Chyba tak.
Sam zresztą powiedział, że w tym wypadku chyba wyśle Hermionie kwiaty - z kondolencjami, ale też dlatego, że w końcu jest pierwszą dziewczyną, której udało się rozkochać w sobie Draco Malfoy'a.
Po tym, jak oberwał w głowę butem, zmienił zdanie.
Mimo wszytsko, co chwilę wybuchał śmiechem niedowierzania, ale to akurat Draco nie przeszkadzało. Poczuł, że Blaise naprawdę jest jego przyjacielem, skoro dla całej sprawy odrzucił na bok teorie o czystej krwi.
Wieczór skończył się bardzo przyjemnie dla obu Ślizgonów - upili się do nieprzytomności.



* * *



Następny dzień przywitał uczniów Hogwartu promieniami słońca, wdzierajacymi się do każdego pomieszczenia zamku.
Błoto na błoniach ustąpiło miejsca nielicznym kępkom trawy, a w powietrzu unosił się zapach wiosny.
Większość uczniów szła właśnie do Hogsmeade w towarzystwie nauczycieli (nadal nie można było opuszczać szkoly samemu,ze względu na dementorów), a ci, którzy nie wybierali się do wioski, spędzali czas wolny w pokojach wspólnych na zabawach i grach. Większość jednak postanowiła opuścić zamek, gdyż była to jedyna taka okazja, a wszystkim przydałoby się złapać trochę ciepłych promieni słonecznych.
Ginny i Luna właśnie przekraczały granice wioski, kiedy ruda dziewczyna wpadła na kogoś.
- Och, przepraszam, my... - Ginny podniosła głowę i zobaczyła przed sobą wysoką, czarnowłosą dziewczynę. Odniosła wrażenie, że już ją gdzieś widziała. Nie wyglądała jednak na tutejszą, a w jej oczach było coś niepokojącego, co sprawiło, że dziewczynę przebiegł dreszcz.
Ciemnowłosa spojrzała na nią pogardliwie i odeszła, nie zaszczycając Luny spojrzeniem.
- Skądś ją znam... - skupiła się ruda, ale Luna pociągnęła ją za rękaw szaty, pokazując, że reszta klasy jest już daleko przed nimi.
Pobiegły więc brukowaną drogą, ale Ginny nie mogła wyrzucić z pamięci twarzy nieznajomej.



* * *


Kilkaset metrów dalej, w pubie Pod Trzema Miotłami, Harry, Ron i Hermiona siedzieli przy stoliku i w najlepsze popijali piwo kremowe.
Bar był już porządnie zaludniony uczniami z Hogwartu, którzy postanowili trochę się rozluźnić po emocjonującym wypadzie do Miodowego Królestwa, w którym premierę miały Cukrowe Rybki, które po połknięciu pływały w żołądku i sprawiały bardzo przyjemne łaskotki.
Ron, który kupił ich całą garść, co chwilę zwijał się ze śmiechu spowodowanym harcującymi w jego wnętrzu  rybkami.
Wielu innych uczniów było w takim samym stanie i madame Rosemerta nie marzyła o niczym innym, jak tylko, żeby te wrzaski i smiechy w końcu się skończyły. Obsługując jakikolwiek stolik, wciąż mamrotała pod  nosem "Ja tak nie mogę pracować! Zaraz pójdę do Miodowego Królestwa i złożę skargę, ot co!"
Hermiona była podobnego zdania, ponieważ wzięła ze sobą notatki z Historii Magii na temat społeczności czarodziejów w osiemnastym wieku i chciała pouczyć się przed następną lekcją, niestety w towarzystwie Rona nie było jej to dane.
- Daj spokój, Hermiono, jest dzień wolny! - powiedział, biorąc łyk kremowego piwa. Harry przytaknął mu ochoczo.
- W przeciwieństwie do ciebie, Ron,  chcę umieć wszystko na testy końcowe. - odparła, nie odrywając wzroku od kartek.
Rudzielec zakrztusił się.
- Że co? Mamy jeszcze tyle czasu! Kilka miesięcy!
- Myślisz, że ogarniesz wszystkie przedmioty w dwa tygodnie?
- Ale...
- No właśnie.
Nagle, na notatkach dziewczyny pojawiła się pożółkła koperta. Hermiona rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła nikogo, kto trzymał by w ręce pióro czy różdżkę. Zaciekawiona otworzyła kopertę i wyjęła z niej złożoną na pół kartkę.




Tyle dla mnie znaczysz

I trudno to pokazać
Wywołuje to u mnie szaleństwo
Kiedy odchodzisz.

Czy mogę się tobie wyspowiadać z tych rzeczy?
Sam nie wiem...
Słowa uwięzione w mojej klatce piersiowej
i to boli, by je tam trzymać.

Nie mogłem wyrzucić tego z serca,
A moje oczy błyszczały się w ciemności.
Idę na spacer w burzę.
Zatrzymuję swoje słowa, utrzymuję nas razem.
Spokojny spacer będący tylko wycieczką.
Powinienem to wyznać, ale tylko zaciskam mocniej uchwyt.

Nocna pora,
współczująca.
Pracowałem nad niewinnymi kłamstewkami.
Więc powiem prawdę,
Przekażę Ci inicjatywę.
A kiedy nadejdą takie dni
Że to wszystko będzie wydawało się błahe.*




Hermiona bez trudu rozpoznała tekst piosenki mugolskiej grupy.
Normalnie, te słowa nie wywarłyby na niej takiego wrażenia, gdyby nie wiedziała, że jedyną osobą, która mogła je napisać był... Draco Malfoy.
Tylko on wiedział, że to była jej ulubiona piosenka i on też ją znał. Powiedział jej to podczas jednego z pamiętnych dyżurów.
Wpatrywała się w kartkę jak urzeczona, ale po chwili coś do niej dotarło.
To kolejny z jego żartów, pomyślała. Próbuje zagrać na twoich uczuciach, Hermiono. On się bawi...
I mimo łez cisnących jej się do oczu, zgniotła kartkę i wcisnęła ją do kieszeni szaty.



_______________________________________________


* tekst piosenki Night Time - The XX.
wiem, wiem, taki głupawy ten wątek, w sumie nie wiem o czym myślałam jak go pisałam, hahaha <3



























wtorek, 20 listopada 2012

Rozdział 29

Jestem. Wybaczcie, ze tak długo i słabo, ale kurde kończyłam rozdział strasznie się spiesząc, więc końcówka jest napisana fatalnie. no nic.
Zapraszam do komentowania, to moja największa motywacja by dodawać rozdziały regularnie!
___________________________________________________________________________






Następnego ranka, Słońce unosiło się wysoko na niebie, na którym nie było ani jednej chmury. Chwilami wiał tylko chłodny wiatr, ale ptaki i tak świergotały wesoło.
Hermiona obudziła się w południe, kompletnie zapominając co stało się w nocy. Ku jej zaskoczeniu, zobaczyła, że jest w Skrzydle Szpitalnym, a obok niej leży Ron. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała dookoła.. Trochę bolała ją glowa, ale ogólnie czuła się dobrze. Skoncentrowała się ignorując ból i wszystkie wspomnienia wróciły. Szlaban w Zakazanym Lesie, przejmujące zimno, dementorzy, nieudana walka i jakieś przebłyski błękitnego światła.
Nagle poczuła dziwny strach o Draco. Był tam razem z nią i radził sobie lepiej, ale... gdzie jest teraz?
Zemdlałam, pomyślała. A teraz jestem tu. Gdzie, do cholery, jest Draco? Czyżby... nie. Nie dałby się. Niemożliwe.
- Hermiona! - głos Rona sprowadził ją na ziemię. - Jesteś cała! Już się bałem, że...
- Ron! Pamiętasz coś z wczoraj? Co się stało?
- No więc - zaczął chłopak, siadając wygodniej na łóżku - Spałem sobie smacznie i nagle usłyszałem jak ktoś się drze, jakby go ze skóry obdzierali - skrzywił się - No więc pytam, co się stało, ale nitkt mi nie odpowiedział.  A potem Pomfrey powiedziała "Jest pan pewien, panie Malfoy?" Więc pojąłem o co chodzi. Ten tleniony kretyn zrobił ci krzywdę więc chciałem go zabić, no ale Pomfrey dźgnęła mnie różdżką i zasnąłem - wyjaśnił.
No tak, pomyślała Hermiona. Dementorom się nie udało, to Malfoy sam się za mnie zabrał.
- Ach tak - mruknęła w odpowiedzi, wyraźnie zasmucona.
- Panna Granger! - dobiegł ich głos pielęgniarki Wyszła właśnie ze swojego gabinetu z tabliczką czekolady w dłoni. - Już zaczynałam się martwić!
Podeszła do Hermiony i wepchnęła jej kawałek czekolady do ust
- Pan Potter i panna Weasley dobijają się tu od bladego świtu. Mogę ich wpuścić?
- O... Oczywiście - odparła Hermiona, nieco zdezorientowana. Nie miała jednak czasu do namysłu, bo po chwili do środka wpadli Harry i Ginny.
- Miona, ale się martwiłam! - ruda wyściskała przyjaciółkę.
- Jak się czujesz? - spytał Harry.
- No wiecie co? Mną to się już nikt nie interesuje! - naburmuszył się Ron, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Ja... Już w porządku - powiedziała Hermiona, przełykając czekoladę - Skąd wiecie, że tu jestem?
- McGonagall nam powiedziała, oczywiście. Harry nie wyraził zbytniej chęci wstawania o dwunastej w nocy, ale jakoś go zwlokłam - wyjasniła Ginny.
- Trochę ciszej - przerwała im pani Pomfrey - Panna Granger potrzebuje odpoczynku, a  nie hałasów.
Jej głos przypomniał Hermionie, że nie wie, co dokładnie się wydarzyło, więc spytała.
- Proszę pani?
- Tak, złotko?
- Jak... co się stało? Nic nie pamiętam...
- Och... - kobieta usiadła na krześle obok jej łóżka - W nocy obudził mnie straszny hałas, pan Malfoy wbiegł tu i krzyczał, że napadli was dementorzy - z każdym kolejnym słowem, usta obecnych otwierały się szerzej i szerzej - Powiedział, że starał się pani pomóc, ale za wiele zrobić nie mógł, zważywszy na okoliczności. Mówił, że było bardzo blisko złożenia pocałunku, ale jakoś udało mu sie wyczarować patronusa i przyniósł tu panią na rękach. Powtarzam po raz kolejny - gdyby nie on, spotkałby panią straszny los.
- Malfoy... ją... uratował? - wydukał Harry. Jako jedyny był w stanie się odezwać, pozostała trójka była w zbyt dużym szoku. Siedzieli z rozdziawionymi ustami i wpatrywali się w panią Pomfrey.
- Oczywiście. Swoją drogą, nei mam pojęcia jak mu sie to udało, mówił, że dementorów były setki...
- Jasne, - prychnął Ron - Pewnie nie było żadnego, a on chciał sie wyrwać z tego szlabanu i przy okazji zarobić jakąś nagrodę, czy coś.
Hermiona pokręciła głową.
- Mówił prawdę...
- A na dodatek, powiem panu, panie Weasley, że profesor Dumbledore chciał nagrodzić pana Malfoy'a, ale on wzburzył się strasznie, że nie chce żadnych nagród, kiedy panna Granger mogła umrzeć, ot co! - mina kobiety wyrażała podziw dla Draco i pogardę dla ograniczenia Rona. - No i siedział tu, biedaczek, cały w nerwach, dopóki nie przyszedł pan Potter i panna Weasley. - dokończyła staruszka po czym wstała, wmusiła w Hermioną kolejną porcję czekolady i wróciła do swojego gabinetu.
- Czy wy coś z tego rozumiecie? - spytał Ron
- Nie - odpowiedzieli mu zgodnie, choć w głowie Ginny zaczynała wykluwać sie pewna teoria.
- Cormac o ciebie pytał - powiedział Harry.
- O nie... - jęknęła Hermiona i zakryła sobie twarz poduszką. - Tylko nie on...
- Jak nie chcesz już z nim być, to mu powiedz. Napastuje mnie.
- Powiem, powiem - brunetka zdjęła poduszkę z twarzy i wsadziła ją  z powrotem pod głowę.




* * *



Jeszcze tego samego dnia, pani Pomfrey powiedziała, że Hermiona wkrótce będzie mogła opuścić Skrzydło Szpitalne.
Harry i Ginny wpadli do niej pare razy, wciąż skarżąc sie na Cormaca, który nie dawał im spokoju. 
Hermiona unikała go jak tylko mogła. Za każdym razem, kiedy słyszała kroki za drzwiami udawała, że śpi. Otwierała oczy tylko wtedy, gdy Ron powiedział "To nie on" albo "Już sobie poszedł". Wiedziała, że musi w końcu z nim porozmawiać, ale nie była jeszcze na to gotowa. Co innego zaprzątało jej głowę - zastanawiała się, co dzieje się z Draco.
Dlaczego ją uratował? Przecież wielokrotnie życzył jej śmierci. Mógł się wykręcić przed Dumbledorem, że nie dał rady uratowąc Hermiony i byłoby po sprawie, ale nie. Jednak jej pomógł. I jeśli zrobił to nie dlatego, że bał się kary, to czemu jeszcze nie przyszedł jej odwiedzić.
Dlaczego nikogo nie spytał jak ona się czuje?
Takie myśli sprawiały, że Hermiona przeklinała go w duchu za to, że nie pozwolił dementorom wyssać jej duszy. Gdyby jej nie miała, niczym by się nie przejmowała i wszystko byłoby prostsze.
Nie wiedziała, że Draco myśli dokładnie to samo, tylko, że o sobie.
Zapomniał już o nieszczęsnej przygodzie z Weasley'em, za którą Snape już dał mu ostro do wiwatu. Obsesyjnie myślał tylko o Hermionie i chciał się z nią jak najszybciej zobaczyć, co nie było jednak takie proste.
Od chwili, gdy szkołę obiegła wieść o ataku dementorów i o tym, jak Draco uratował Hermionę, Pansy i Zabini nie odstępowali go na krok. Dodatkowo Dumbledore ogłosił na śniadaniu, że uczniowie mają bezwzględny zakaz opuszczania zamku bez nadzoru nauczyciela, oraz, że wszystkie dyżury prefektów, oraz treningi quidditcha zostają odwołane. Tym sposobem Draco porzucił pomysł o zamienieniu się z kimś na pary podczas jednego z nich.
Trudno mu było się do tego przyznać, ale nie miał odwagi iść i porozmawiać z dziewczyną jak człowiek. No... bo co niby miał jej powiedzieć?
"Wiesz, Granger, sorry, że nie pozwoliłem dementorom wyssać twojej duszy, ale uratować cię, to taki mój osobisty kaprys"? Och, tak! A może lepiej... "No cześć Granger. Nienawidzę cię, ale tak wpadłem zapytać jak się czujesz, bo generalni odchodzę od zmysłów".
Co nie zrobię, i tak weźmie mnie za kompletnego kretyna, pomyślał.
Kiedy w końcu, po czterech godzinach bicia się z myslami zebrał się w sobie i postanowił pójść do skrzydła szpitalnego, spotkała go nie mała niespodzianka.
Hermiona siedziała na łóżku, kompletnie ubrana, a nie jak spodziewał się Draco w szpitalnej piżamie pod kołdrą. Obok niej siedział McLaggen i trzymał ją za rękę.
Draco stał chwilę i gapił się na tą scenę, ale zaraz oprzytomniał i schował się za drzwiami. Był wściekły. Wściekły, że ona nadal spotyka się z tym baranem.
Chociaż chwila, pomyślał. Co ja sobie myślałem? Że jak już ja uratowałem, to rzuci mi się w ramiona? Zresztą, po cholerę? Niech sobie będzie z tym tępym osiłkiem, mają moje błogosławieństwo.
Nagle usłyszał kroki. Wcisnął się w ścianę aby nitk go nie zauważył, ale McLaggen, który własnie opuszczał Skrzydło Szpitalne był zbyt wściekły, żeby go dostrzec. Miotał pod nosem przekleństwa, a Draco parę razy usłyszał imię Hermiony w akompaniamencie ostrych obelg.
Starsznie go to zdenerwowało, więc nie myśląc za bardzo o tym co robi, wyskoczył zza drzwi i powalił Cormaca na ziemię.
- Co do... - ale chłopak nie miał okazji dokończyć zdania, bo Draco uderzył go pięścią w twarz, rozcinając wargę.
- Nie waż się jej obrażać, ty nędzny...
- Zjeżdżaj, psychopato! - Cormac próbował uniknąć kolejnego ciosu, ale na próżno. Znów oberwał, tym razem w nos.

Hermiona, którą zaniepokoiły hałasy dobiegające z korytarza, wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego i widząc co się dzieje, stanęła jak wryta.
Draco i Cormac tarzali sie po posadzce tłukąc się do nieprzytomności. Kiedy już miała zareagować, zza rogu wyłonił się Snape. Szybko ocenił sytuację i za pomocą zaklęcia odepchnął Dracona od Cormaca, który byl już prawie nieprzytomny.
- Gryffindor i Slytherin tracą po piętnaście punktów. - powiedział podchodząc bliżej. Kiedy dostrzegł Hermionę jego oczy zwęziły się i pokiwał głową. - McLaggen, jutro szlaban u mnie o dziesiątej. Malfoy, za mną.
Chłopcy mierzyli się jeszcze chwile spojrzeniami, a potem Draco spojrzał na Hermionę.
Był w strasznym stanie - włosy miał rozczochrane, wargę przeciętą a z jego ust spływała krew, plamiąc mu białą koszulę.
Posłał dziewczynie wściekłe spojrzenie i ruszył za Snapem.



* * *



- Czyś ty do reszty zwariował?! - wybuchnąl Snape, gdy tylko drzwi jego gabinetu się zamknęły. - Mało ci? Pojedynkujesz się z tą dziewczyną, o mało przez nią nie giniesz, a teraz bijesz się o nią?! Chcesz wylecieć z tej szkoły?!
- Skąd niby wiesz, że chodziło o nią? - warknął Draco, zcierając krew z brody.
- Och, chyba nie myślisz, że jestem ślepy - uspokoił się męzczyzna i usiadł za biurkiem - Posłuchaj. Gdyby to ode mnie zależało, to ty i Granger już dawno mielibyście drogę wolną do tego, aby być razem,. ale niestety są też inni, którym się to nie podoba, jak zapewne wiesz.
- Słucham? Być ze sobą? Ty chyba zwariowałeś. I niby z jakiej racji  ty temu kibicujesz?
- Powiedzmy, że naprawiam błędy młodości - odparł z nieznanym Draconowi błyskiem w oku. - Ale nie możesz zapominać o Alicji.
To imię, padające z ust Snape'a w takim kontekście, prawie dosłownie zwaliło chłopaka z nóg. Widząc jego zszokowaną minę, profesor pospieszył się z wyjaśnieniami.
- Chyba nie myślisz, że zostawiła to wszystko dla siebie. Ciągle do mnie przychodzi i pyta jak się sprawy mają. Jak myślisz, co zrobi, gdy sie dowie, że uratowałeś Granger noc temu?
- Niech ją szlag! - Draco uderzył pięscią w biurko.
- Jestem tego samego zdania, ale nie masz za wiele opcji wyboru. Albo jej się bezwzględnie podporządkować, co właśnie nieskutyecznie próbujesz zrobić, albo.. i mimo wszystko myślę, że to jest lepsze wyjście, robić to co chcesz, pod warunkiem, że będziesz uważał na siebie i Granger.
- Lepsze wyjście? - Draco znów się wzburzył. Jak mały jest twój mózg, nietoperzu?! Mam pozwolić jej zginąć, tylko dlatego, ze chcę z nią spędzać czas?, krzyczał w myślach. 
Snape westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Nie ma "lepszego wyjścia". Żegnam. - skończył Draco i opuścił lochy.



* * *



Kochany Draco, 
Dobre wieści szybko się rozchodzą, więc chyba nie zdziwi Cię, że ja również dowiedziałam się, o Twoim jakże szlachetnym postępku - uratowaniu szlamy.
To co zrobiłeś, to wielki wyczyn, zwazywszy na ogromną liczbę dementorów. Byłabym nawet skłonna być z Ciebie dumna, gdyby nie fakt, że ta szlama powinna zginąć już dawno!
Czy do Ciebie nie docierają moje słowa? Czy mówię w języku węży, że mnie nie rozumiesz? Miałeś zostawić ją w spokoju! Niszczysz reputację całego rodu Malfoy'ów!
Wiesz co się stanie, jeśli dalej będziesz ignorował moje słowa.
Milego dnia,

Kochająca kuzynka Alicja.

PS. Wkrótce możesz spodziewać się mojej wizyty.



Ahhh!
Po przeczytanieu listu, pokój Draco w dormitorium Ślizgonów nie wyglądał już tak jak przedtem i były marne szanse, aby kiedykolwik do tego stanu powrócił.
Chłopak dostał szalu - wszędzie walały sie porozbijane butelki, księgi i powyrywane z nich strony.
Zabiję Parkinson, pomyślał. Zabiję.
Chwycił różdżkę i wybiegł schodami do salonu.
- Gdzie Parkinson?! - ryknął widząc Goyle'a, który właśnie pisał esej na transmutację. 
Chłopak podskoczył wystraszony i przewrócił kałamarz, którego zawartośc rozlała się po ciemnozielonym dywanie.
- Co jest?
- Jajco. Gdzie. Jest. Parkinson.
- W bibliotece...
I już go nie było.
Pędził przez korytarze jak szalony, a kiedy w końcu wpadł do biblioteki, nie silił się na poszukiwania.
- Accio Parkinson! - warknął. Nie sądził, że to zaklęcie działa również na ludzi, więc ze zdziwieniem patrzył, jak dziewczyna "płynie" w powietrzu, jakby ciągnięta niewidzialną liną.
Kiedy zatrzymała się naprzeciwko niego, zaczęła go wymyślać.
- Pogięło cię? To nie łaska normalnie poszukać?
- Ty... - Draco kipiał z wsciekłosci. - Jak mogłaś powiedzieć Alicji o moim szlabanie z Granger? - wycedził przez zęby.
W odpowiedzi dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Kochanie, proszę cię... I tak prędzej czy później by się dowiedziała! Draco Malfoy ratujący szlamę? Sensacja!
- Żadna sensacja, kretynko, każdy by tak zrobił. I nie mów do mnie "kochanie"!
- W takim razie, kotku, daj już sopkój... - Pansy chciała pogladzić Draco po policzku, ale ten sie odsunął.
- Pansy, do cholery. Nie możesz odpuścić? Nie może być tak jak kiedyś, kiedy tylko się kumplowaliśmy? - spytał zrezygnowany.
Na chwilę nastała cisza. Draco obserwował jak twarz Pansy powoli robi się czerwona z wściekłości.
- Nie. Wszystko zniszczyłeś, idąc ze mną do łóżka. - wywarczała i w tym właśnie momencie, skojarzyła się Draco z wściekłym mopsem.
Nie mógł już nic powiedzieć, po dziewczyna odwróciła się gwałtownie i odeszła w stronę pani Pince.














sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 28

Dobra, nie będę suką i dam Wam ten 28 rozdział, lol, jest maksymalnie krótki, ale trudno xD
miłego :P
___________________________________________________________________________





- Dementorzy - jęknęła Hermiona, podnosząc różdżkę.
- I to ilu. - głos Draco nie był przepełniony przerażeniem, jak głos Hermiony. Był całkowicie wyprany z emocji. Chłopak przeklnął w myślach Dumbldeore'a i jego pomysły. Nie zdążył jednak wypowiedzieć swoich opinii na głos, bo zobaczył setki zakapturzonych postaci sunących w ich stronę.
- Na trzy - rozkazał - Raz... Dwa... Trzy! Expecto Patronum!
Z jego różdżki wystrzelił wielki kruk, który na chwilę zawisł w powietrzu, po czym rozpłynął się. Hermionie wcale nie udało się przywołać swojej wydry - z jej różdżki wydobył się tylko strzępek bladoniebieskiej mgiełki.
Draco poczuł, jak ogarnia go wielka rozpacz. Nagle, wróciły wszystkie jego najgorsze wspomnienia i uczucia jakich doznał w swoim prawie siedemnastoletnim życiu.
Dementorzy zaatakowali. Chłopak bezskutecznie próbował przywołać smoka z powrotem, ale nie był w stanie przypomnieć sobie żadnego przyjemnego momentu. Nic, kompletna pustka.
Pośród swoich najgorszych wspomnień, zdołał usłyszeć, jak Hermiona osuwa się na ziemię i zjawy atakują ją.
Za dużo ich, pomyślał. Nie dam rady...
Ale kiedy zobaczył, trzech dementorów próbujących złożyć na dziewczynie swój pocałunek, coś go tknęło.
Tylko nie ona, pomyślał, jednocześnie wracając myślami do momentu, kiedy dziś wypowiedziała jego imię. Wtedy jego różdżka zadziała sama - wystrzelił z niej ogromny kruk, o wiele większy od tego przedtem. Większy od tego na Obronie.
Przeleciał koło dementorów i odrzucił kilometry od Zakazanego Lasu. Potem podleciał do Draco, który próbował ocucić Hermionę i otoczył ich swoimi wielkimi skrzydłami. Nie czekając na nic, chłopak wziął ją na ręce. Mimo, że schował już różdżkę, jego patronus wciąż leciał nad nimi, kiedy biegli w stronę zamku, ale Draco nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Biegł do Skrzydła Szpitalnego tak szybko na ile pozwalały mu nogi, uginające się pod ciężarem nieprzytomnej dziewczyny. Kiedy tylko przekroczył próg zamku, patronus zniknął, ale teraz nie było potrzeby ochrony. Byli już bezpieczni.
Kiedy wbiegł do szpitala, położył Hermionę na jednym z wolnych łóżek i pobiegł obudzić panią Pomfrey. Nie wiedział, że swoimi krzykami zbudził też Rona, który dotąd spał smacznie w łóżku przy drzwiach.
- Dementorzy...! W lesie! Ona... Niech pani coś zrobi! - wrzeszczał Draco nie mogąc złapać tchu.
Kobieta natychmiast do nich podbiegła i zaczęła oglądać Hermionę z każdej strony.
- Jest puls - powiedziała, dotykając nadgarstka dziewczyny.
- Co się stało? - dobiegł ich głos Rona.
- Niech pan śpi, panie Weasley - zagrzmiała lekarka, po czym zwróciła się do Draco. - Czy pocałunek został złożony?
- Nie. Nie wiem. Nie! - chłopak wyglądał jakby oszalał. Krążył w tą i z powrotem nie spuszczając oka z Hermiony.
- Jest pan pewien, panie Malfoy?
- Malfoy?! - wrzasnął Ron, zrywając się z łóżka. Kiedy dostrzegł Hermionę, zaniemówił. - Co ona tu robi?! - krzyknął, kiedy odzyskał głos. - Dementorzy?! Malfoy?! Co jej zrobiłeś, bydlaku?! - rudzielec chciał rzucić się na Draco, ale wtedy pani Pomfrey stuknęła różdżką w jego ramię i widocznie potraktowała go jakimś niewerbalnym zaklęciem, bo chłopak padł z powrotem na swoje łóżko i zaczął głośno chrapać.
Draco, który nie zwrócił uwagi na poczynania Rona, zastanawiał się czy Hermiona dojdzie siebie.
- Panie Malfoy, jest pan pewien? - kobieta ponowiła pytanie.
- T-tak. Były ich setki... Starałem się, ale nie mogłem nic zrobić... Ledwo udało mi się przywołać patronusa...
- I tak już wiele pan zrobił, ratując ją przed najgorszym. - Pielęgniarka zaczęła krzątać się po sali, zaglądając do różnych szafek i kredensów. Po chwili wróciła z naręczem buteleczek i pudełek. Z jednego z nich wyjęła okropnie pachnącą maść i powoli zaczęła wsmarowywać ją w kawałki ciała Hermiony, które ni były przykryte ubraniem.
- To ją szybko rozgrzeje - wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie Ślizgona. - Gdybyś był tak łaskaw i sprowadził profesor McGonagall oraz profesora Dumbledore'a.
- Oczywiście - Draco już miał odejść, kiedy nasunęło mu się pewne pytanie. - A... co by się stało, gdyby złożyli swój pocałunek? Umarłaby?
Kobieta popatrzyła na niego z przestrachem.
- Nie. Odebrali by jej duszę. To gorsze niż śmierć. - powiedziała, po czym wróciła do leczenia Hermiony. Draco starał się zignorować okropne uczucie w żołądku i wyszedł z sali.




* * *




Draco pobiegł po McGonagall i Dumbledore'a najszybciej jak mógł. Kiedy razem z nimi wrócił do Skrzydła Szpitalnego, Hermiona nadal była nieprzytomna.
- Poppy. Pan Malfoy powiedział nam co się stało. Jak się czuje panna Granger? - spytał Dumbledore podchodząc do łóżka na którym leżała dziewczyna.
- Jest nieprzytomna i osłabiona, ale wkrótce dojdzie do siebie - odparła kobieta, opatulając Hermionę kolejnym kocem.
- Co byśmy zrobili bez ciebie, Poppy...
- Albusie, to nie moja zasługa. Gdyby pan Malfoy nie zadziałał ta szybko, nie mogłabym nic zrobić.
Głowy nauczycieli zwróciły się w stronę Draco, ale on nawet tego nie zauważył. Wciąż patrzył na Hermionę, oddychając nerwowo.
- Panie Malfoy? - głos dyrektora wyrwał go z zamyślenia. Natychmiast odwrócił głowę. - Myślę, że pańskie zachowanie zasługuje na nag...
- Nie chcę żadnej nagrody! - wykrzyknął nagle, wyraźnie zdenerwowany - Ona prawie umarła, a pan myśli tylko o punktach!
Słowa Draco wywołały szok na twarzach McGonagall i pani Pomfrey, ale dyrektor pozostawał niewzuszony. Tylko kąciki jego ust uniosły się delikatnie do góry, a w oczach zabłysły iskierki radości. Zanim  jednak zdążył coś powiedzieć, do skrzydła szpitalnego wszedł Snape.
- Widziałem jak prfesor Dumbledore i profesor McGonagall idą w stronę Skrzydła Szpitalnego...
- Dobrze, że jesteś, Severusie - powiedział Dumbledore - Pan Malfoy i panna Granger zostali zaatakowani przez dementorów podczas szlabanu. Gdyby nie pan Malfoy...
- Dementorzy? W szkole? - Snape był wstrząśnięty i kompletnie nie interesowało go, co takiego zrobił Draco.
- Och... Obawiam się, że to była tylko kwestia czasu, Severusie. - odparł staruszek
- Powiadomić uczniów?
- Nie. Na razie dajmy im spać, wszystko w swoim czasie. Jednak myślę, że wypadałoby zbudzić pana Pottera i pannę Weasley. Panie Malfoy?
Draco spojrzał na niego zaskoczony. Nie miał zamiaru iść po żadnego Pottera. Chciał tu zostać i koniec.
Dumbledore chyba dostrzegł jego minę, więc poprosił McGonagall aby udała się do Wieży Gryffindoru, po czym razem ze Snapem opuścił Skrzydło Szpitalne.
Pani Pomfrey także odeszła, dając Draco do zrozumienia, że on powinien uczynić to samo.
On jednak usiadł na krawędzi łóżka Hermiony i bił się z myślami.
Bał się o nią.
Wtedy w lesie, pomyślał, że gdyby coś jej się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczył. Teraz, mimo, że pani Pomfrey powiedziała, że Hermiona wydobrzeje, wcale nie czuł się lepiej.
Na samą myśl co by się stało gdyby jego różdżka nie wyczarowała patronusa, robiło mu się słabo.
I jeszcze to ciągłe gadanie "Gdyby nie pan Malfoy..." A przecież on nic nie zrobił! Jego cholerna różdżka sama to zrobiła! On tylko... Tylko pomyślał o niej. O tym, jak nazwała go po imieniu.
Czy to naprawdę wystarczyło? Czy to dlatego zaklęcie zadziałało?
Nie miał jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo na korytarzu usłyszał czyjeś poddenerwowane głosy i zrozumiał, że to Potter i Weasley pędzą aby zobaczyć swoją przyjaciółkę.
Ciekawe, czy McGonagall powiedziała im, że to on ja uratował?, przemknęło mu przez głowę, ale zaraz wstał.
Ostatnie czego chciał, to żeby go tu teraz zobaczyli. Schował się szybko za wielkimi, dębowymi drzwiami, a kiedy tamci już weszli, wyśliznął się na korytarz i szybkim krokiem ruszył do lochów. 








poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział 27

I tak oto pragnę wam przedstawić kolejny rozdział moich wypocin :)
Akcja się rozkręca i myślę, że będzie coraz lepiej. 
W każdym razie, bardzo proszę o wyrozumiałość względem dodawania notek, bo ja naprawdę zapieprzam jak dziki osioł. Mnóstwo sprwdzianów, a do wystawienia ocen proponowanych miesiąc z hakiem. Plus warsztaty przygotowawcze na studia i milion innych rzeczy. A spać kiedyś trzeba. Naprawdę staram sie dodawać rozdziały jak najszybciej, no ale nigdy nie bede dodawać ich dzien po dniu...
Anyway, zapraszam do czytania i komentowania!

+ Angusa, kochana, dodaj coś wreszcie, bo naprawdę... u sy cham... ______________________________________________________________________________





Kiedy Hermiona doszła do Wieży Gryffindoru i przeszła przez dziurę pod portretem, rzuciły się na nią dwie postacie.
- Słyszeliśmy od McGonagall co się stało! - wykrzyknęła Ginny. Widząc, że Hermiona jest bliska łez, poklepała ja po ramieniu.
- Naprawdę rzuciłaś na Malfoy'a Cruciatusa? - spytał Harry, który nawet nie próbował ukryć tego, że był w głębokim szoku. Dziewczyna przełknęła ślinę i rozejrzała się dookoła - dostrzegła kilka ciekawskich spojrzeń, więc bez słowa poszła na górę, do dormitoriów chłopców. Harry i Ginny bez wahania pobiegli za nią.
- Tak - odpowiedziała Hermiona, kiedy zamknęła za sobą drzwi.
- Hermiono, jak...
- Och! Gdybyś słyszał co on mówił... Sam byś to zrobił! - wybuchnęła w końcu. - To wszystko jego wina! To była jego butelka miodu! Co za nieodpowiedzialny... - nagle zamilkła i wzięła kilka wdechów by sie uspokoić. Kiedy znów przemówiła jej głos był całkowicie pozbawiony emocji. - Wcale się tym nie przejął. Powiedział, że go to nie obchodzi...
- Ale to nie powód, żeby rzucać na ludzi takie zaklęcia! I... nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale nawet w Malfoy'a. - Harry pokręcił głową.
- Przestań! Myślisz, że mi jest łatwo przez ten cały czas?! - krzyk Hermiony był tak przenikliwy, że Harry aż odskoczył do tyłu.
- Miona... - jeknęła zrezygnowana Ginny - Posłuchaj... wiem, jak się czujesz...
- Nie wiesz! Nikt nie wie!
- Wiem, że jest ci trudno znosić Malfoy'a po tym co się stało, a teraz kiedy przez jego nierozwagę Ron jest w Skrzydle Szpitalnym...
- Ginny, ja już dłużej tak nie mogę - wyszeptała dziewczyna - Nie mogę znieść tych jego spojrzeń pełnych nienawiści... Tonu jego głosu... Tego, że tak dałam się nabrać.
- Hej... - ruda podeszła do przyjaciółki i oplotła ją ciasno ramionami. Harry skorzystał z okazji i wymknął się z pokoju czując, że to będzie babska rozmowa. I miał rację - ledwo zamknął za sobą drzwi, a Hermiona rozpłakała się. Ginny starała się ją za wszelką cenę uspokoić, ale nie było to łatwe.
- Ale nie wywalą cię przez niego ze szkoły, nie? - spytała, kiedy szloch Hermiony przeszedł w ciche pociągnięcia nosem.
- Nie. Dumbledore powiedział, że szkoda byłoby zmarnować taki talent. - dziewczyna uśmiechnęła się, odsuwając od Ginny. - Ale odjął nam punkty no i... mamy dziś razem szlaban.
- Gdzie?
- W... W Zakazanym Lesie, dziś w nocy.
- Co? Czy ten Stary Drops kompletnie zwariował? Wysyłać dwoje uczniów, samych, nocą do lasu, w którym są, olbrzymy, wielkie pająki, wilkołaki... i Merlin wie co jeszcze!
- Chyba ma nadzieję, że nauczymy się ze sobą współpracować i w razie niebezpieczeństwa pomożemy sobie nawzajem.
- Taaak, coś czuję, że w razie niebezpieczeństwa to byś go tam zostawiła. - parsknęła Ginny, odgarniając z twarzy Hermiony niesforny kosmyk i zakładając go jej za ucho.
Dziewczyna skwasiła się.
- Nie, Gin. Zrobiłabym wszystko, żeby go uratować.







* * *





- No, no, stary! - wykrzyknął Blaise, gdy tylko zobaczył Draco wchodzącego do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- Co?
- Granger rzuciła na ciebie Cruciatusa? - spytał - Musiałeś nieźle ją wkurzyć.
Draco opadł na kanapę obok chłopaka.
- Wiem. Wkurzyłem - jego mina mówiła, że nie jest z siebie zadowolony.
- Cała szkoła już huczy. Irytek lata po korytarzach i wrzeszczy "Granger rzuciła Crucio na Malfoy'a! Niech tylko jego ojciec się o tym dowie! Wylecą ze szkoły!" - sparodiował skrzekliwy głos poltergeista - Coś ty jej zrobił? Zabiłeś jej kogoś?
- Prawie - mruknął pod nosem Draco, ale Blaise na szczęście tego nie usłyszał. - Chyba si.ę wkurzyła o te ciągłe docinki. - dodał głośniej.
- To może daj jej na jakiś czas spokój. - poradził Zabini, ale nie ukrywał, że cala ta sytuacja bardzo go bawi.
Bardzo, cholera, śmieszne, pomyślał blondyn.
- Może. - powiedział i nalał sobie pełną szklankę Ognistej Whiskey. - Dyrektorek dał nam dziś szlaban w lesie.
- No jasne! - zarechotał brunet. - Kiedy?
- W nocy.
- Weź ją tam zostaw, niech ją pożrą jakieś wilkołaki, czy coś. Można też... - zniżył głos do szeptu - Napuścić na nią Greybacka. - mrugnął do przyjaciela.
- Czyś ty ochujał?! - Draco poderwał się na równe nogi, rozlewając whiskey po podłodze. - Pogięło cię?!
- Weź wyluzuj, stary, żartowałem. - Blaise pokręcił głową z niedowierzaniem - Ona ma na ciebie zły wpływ. Zaczynasz... no wiesz... - zagwizdał znacząco, kręcąc palcem przy głowie.
Draco westchnął. Wiedział, że to co mówi Blaise, jest prawdą. Wypił resztkę płynu, który został w szklance i poszedł do swojej sypialni, gdzie rzucił się na łóżko.
Przejął się Weasley'em, fakt. Ale jeszcze bardziej przejął się tym, że Granger użyła Zaklęcia Niewybaczalnego. Ona! Przecież ona tego nienawidziła! Robiąc to, zniżyła się do poziomu zwykłego Śmirciożercy... Do jego poziomu.
Draco pomyślał, że dziewczyna chyba też nie ma się najlepiej ostatnimi czasy. A teraz? Bum. Wybuchła.  Musiał przyznać, że niespecjalnie był zdziwiony, kiedy to się stało. Bardziej, w jaki sposób. Jak bardzo musiała być wściekła, żeby chcieć mu zadać taki ból? Draco dobrze wiedział co się dzieje, kiedy zostanie się ugodzonym takim zaklęciem, w końcu nie raz mu się dostało.
To było jak... Jakby każdy nerw jego ciała był przypalany żywym ogniem. Czuł ciężar, nie mógł złapać oddechu, miał wrażenie, że zaraz umrze i w takim momencie, faktycznie tego chciał.
A potem ból znikał, tak szybko jak się pojawiał, zostawiając ciało w dziwnym otępieniu.
Draco otrząsnął się z zamyślenia - miał dość przypominania sobie tej tortury, bo czuł, jakby to znowu się działo.
Wstał z łóżka i przebrał się w wygodniejsze ubranie - w końcu czekała go wycieczka krajoznawcza do Zakazanego Lasu. Z nią.
Znów to samo, pomyślał. Znów będziemy po sobie jeździć, jak pociąg po świeżo położonych szynach. Nie daj Merlinie, coś nas tam jeszcze dowie, to koniec. Chyba, że jak będziemy tak się na siebie drzeć, to wszystkie stwory pouciekają gdzie pieprz rośnie.
Wyobrażając to sobie, Draco wrócił na dół, gdzie z Blaise'm siedziała teraz Pansy.





* * *




Punkt dwudziesta druga, Draco I Hermiona stawili się pod gabinetem Filcha, który jak tylko ich zobaczył, zaczął mamrotać coś o torturach i o tym, jakim zbawieniem była dla szkoły Umbridge. 
Hermionie natychmiast przypomniało się, jak w pierwszej klasie szli do Zakazanego Lasu z Harrym, Ronem i Hagridem, bo dostali szlaban za bycie poza dormitorium w nocy.
- Prawie jak w pierwszej klasie, co, Granger? - zakpił Draco, kiedy Filch zostawił ich samym sobie na granicy Lasu.
- Prawie. - mruknęła i zrobiła pierwszy krok. Chłopak podążył za nią z zapaloną różdżką, rozglądając się dookoła.
Chciał jakoś zagadać do Hermiony bez wieszania na niehj psów, ale ona nie okazała się byc tym zainteresowana.
- Będziesz tak milczeć całą noc? - spytał.
- Taki miałam zamiar, ale widać to nie będzie takie łatwe, morderco.
Dracona te słowa ugodziły niczym sztylet wbity prosto w serce, ale po chwili zmazał grymas ze swojej twarzy i przybrał maskę obojętności.
- Ej, przecież nikt nie zginął. - rzucił lekko, jak gdyby nigdy nic.
- Jeszcze.
- Jeszcze. - powtórzył szeptem zrezygnowany. - Lepiej znajdźmy jakieś miejsce,gdzie będzie można usiąść. - wyprzedził Hermionę mówiąc "Lumos Maxima". Światło wypływające z jego różdżki oświetliło większy obszar lasu. Chcąc nie chcąc, Hermiona zrobiła to samo.
Maszerowali po lesie następną godzinę nie odzywając się do siebie - każde z nich, pogrążone było we własnych myślach, tak bardzo do siebie podobnych. Oboje zastanawiali się, co będzie dalej. Z nimi, z ich przyjaciółmi, ze szkołą. Jak daleko zajdą niektóre sprawy, które spędzały im sen z powiek...
Mimo tego, Hermiona nie mogła zignorować rosnącego poddenerwowania, które ją ogarniało. Byli bardzo daleko od zamku - już pół godziny temu światła ledwo majaczyły w oddali - teraz wokół nich były tylko wielkie, stare drzewa. Co jakiś czas mogli usłyszeć dziwne odgłosy zza krzaków, jakby las ich obserwował. Sami niewiele mogli zobaczyć przez gęstą, ciężką mgłę przyprawiającą o dreszcze.  Hermiona ledwo mogła dostrzec przez nią Draco, bo chłopak szedł szybkim krokiem, kilka metrów przed nią.
- Mógłbyś łaskawie trochę zwolnić? - spytała a z jej ust wydobył się obłoczek pary. Kiedy nie posłuchał, podbiegła kawałek. - Draco, zwolnij! - krzyknęła.
Chłopak natychmiast stanął i odwrócił się w jej stronę. 
- Żebyś zwolnił, nie nadążam... - powtórzyła, nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.
- Wcześniej. Powiedziałaś...
I wtedy Hermiona uświadomił sobie swój błąd. Powiedziała "Draco", zamiast "Malfoy".
Merlinie, jak mogłam się zapomnieć? Naprawdę, Granger, wzięłabyś się w garść, zganiła się w myślach czerwieniąc się mocno. Była naprawdę wdzięczna, że w ciemnościach lasu nie było nic widać.
Draco wwiercał się w nią spojrzeniem, a ona nie mogła odwrócić wzroku - za bardzo bała się, co będzie dalej. Chciał ją wyśmiać? A może skorzystać z okazji i odegrać się za incydent w lochach?
Zdradziłam się, pomyślała. Cholera, cholera, cholera. Jak mogłam być tak lekkomyślna...?
Chłopak zrobił kilka kroków w jej stronę, ale po chwili znów stanął jak wryty, wsłuchując się w dźwięki lasu. Poczuł przenikliwe zimno przenikające jego szatę, która była przecież obłożona zaklęciem grzejącym. Chłód zdawał się dotykac nie tylko jego ciała ale też duszy/ Był pewien, że dziewczyna poczuła to samo. Po chwili dostrzegł, że wzrok Gryfonki przesuwa sie po ziemi, która zaczynała powoli się obladzać, jakby nagle temperatura spadła do minus dwudziestu stopni.
- O nie... - jęknęła Hermiona i zacisnęła palca na swojej różdżce.
Draco bez wahania podszedł do niej i obrócił ją do siebie plecami, wyciągając swoją różdżkę przed siebie.
- Dementorzy.




* * *


także tego. znów mnie zjecie za to, że nic się nie wyjaśniło. No, i tak prawdę mówiąc, jeszcze długo się nie wyjaśni. Niestety. Też bym chciała, żeby to się stało trochę wcześniej, bo biedaczyska bardzo się męczą, ale cóż. Taką jestem złą autorką i każę im cierpieć katusze. :D