czwartek, 25 października 2012

Rozdział 26

Och Kochani. Dziś obejrzałam przepiekne filmy o Dramione, które tak mną ruszyły... choć weny nie widzialam od bardzo dawna, przysięgam, że choćby nie wiem co, skończę to opowiadanie. Nie ma innej opcji.
Oto kolejny rozdział, bardzo proszę wszystkich czytających o komentarze, jestem ciekawa Waszych opnii, pytań i propozycji.


___________________________________________________________________________



Pierwszy marca był dniem bardzo pogodnym, ku zaskoczeniu większości osób w Hogwarcie.
Dla Rona, dzień ten był szczególnie ważny z jednego powodu - dziś kończył siedemnaście lat i stał się pełnoletni. Gdy tylko się obudził, wyskoczył z łóżka i zbudził Harry'ego.
-Harry! Wstawaj! To dziś! - krzyczał mu do ucha rozentuzjazmowany, aż przyjaciel nie zbudził się kompletnie. Harry przetarł oczy i założył okulary.
- Och, tak... Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin - powiedział, po czym schylił się i zaczął wyrzucać z kufra różne rzeczy. W końcu wyjął z pod łóżka pakunek. Wręczył go Ronowi, obserwując jego reakcję.
- Wow, dzięki! Są super! - wykrzyknął rudzielec, machając mu przed oczami parą nowiuteńkich rękawic obrońcy. Harry, który był jeszcze zaspany, nie zauwazył kiedy Ron sięgnął do pudełka czekoladowych kociołków leżącego na jego łóżku i wepchnął sobie kilka do ust.
Chłopak był strasznie podekscytowany prezentami, jakie dostał w tym roku: złotym zegarkiem, pudłem z Dowcipów Weasley'ów, zestawem do konserwacji miotły i innymi upominkami od rodziny.
- Ron, pospiesz się i chodź na śniadanie. Możesz je wszystkie pooglądać i zepsuć później. - powiedział Harry, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. - Ron?
Rudy siedział na łóżku z rozmarzoną miną i mamrotał pod nosem coś, co według Harry'ego brzmiało jak "Romie... Romie..."
- Harry - szepnął nagle, nie patrząc na niego - Ja ją kocham.

Kiedy tylko Harry zosrientował się, że Ron połknął miłosny eliksir, który był w czekoladowych kociołkach ( Harry przypomniał sobie, ze dostał je na święta od Romildy Vane, więc rozumiał już szeptanie przez Rona "Romie" z takim uczuciem), natychmiast zaciągnął przyjaciela do profesora Slughorna, aby ten podał mu antidotum.
Mężczyzna, wciąż nieufny wobec Harry'ego, zgodził się pomóc dopiero po kilku minutowym sterczeniem chłopaka pod drzwiami. ("Panie profesorze, błagam, on ma dzisiaj urodziny...")
- No, to powinno pomóc. - mruknął Ślimak, wręczając Ronowi szklankę napełnioną srebrzystym płynem. Chłopak wypił ją duszkiem i beknął. Jego rozmarzona mina natychmiast zniknęła i na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Rany, stary, co to było? - spytał zdezorientowany
- Eliksir miłosny. Dziękuję, panie profesorze.
- Ach, nie ma za co, nie ma za co! - powiedział Slughorn - Coś na podniesienie ciśnienia mu teraz potrzeba - dodał podchodząc do stolika z trunkami. - Mam tu piwo kremowe, mam wino, jest ostatnia butelka miodu dojrzewającego w dębowych beczkach.... hm... Zamierzałem dać ją Dumbledore'owi na Boże Narodzenie,* Ach, no dobrze! Niech będzie. Uczcimy przy okazji urodziny młodego pana Weasley'a.
Nalał miodu do szklanek, po czym wręczył je chłopcom. W momencie, kiedy zaczynał swój toast, Ron zdążył już opróżnić szklankę.
- Wszystkiego...
Nie zdążył jednak dokończyć zdania,  bo Ron upadł na ziemię cały dygocząc. Oczy wyszły mu na wierzch, a z ust toczyła mu się piana.
Slughorn stał jak skamieniały, nie wiedząc co robić, ale Harry zareagował błyskawicznie. Podbiegł do nesesera profesora i zaczął wyrzucać z niego różne pakunki i fiolki, modląc się, aby był wśród nich Beozar.
Jest! wykrzyknął w myślach, wrócił do przyjaciela i ignorując spienioną ślinę wokół jego ust, wepchnął mu kamień do gardła. Po chwili drgawki ustały, jego ciało opadło i stracił przytomność.



- Słyszałem co się stało. - Hagrid wpadł do Skrzydła Szpitalnego, gdzie byli już bliźniaki, Harry, Ginny, Hermiona i Luna.
I oczywiście Ron, który spoczywał na obleganym łóżku, nadal nieprzytomny.
- Mam nadzieję, że szybko się wykuruje. Bidna chłopina, ten nasz Ron! We własne urodziny!
- Będzie dobrze, Hagridzie - powiedziała Luna, nie spuszczając wzroku ze swojego chłopaka, który właśnie zachrapał głośno. Dziewczyna wydawała się być tym faktem zachwycona.
- Najwyżej sześciu odwiedzających! - Oznajmiła Pani Pomfrey, pojawiając się nagle znikąd.
Na jej słowa wstał Hagrid, Hermiona i bliźniaki.
- Ja pójdę - oznajmiła dziewczyna,  odzywając się po raz pierwszy, odkąd usłyszała, że zatruty miód miał być prezentem dla profesora Dumbledore'a.
Wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i prawie biegnąc, skierowała się do lochów.



- Malfoy! - ryknęła, kiedy zobaczyła Ślizgona w towarzystwie Crabbe'a i Goyle'a pod pokojem Wspólnym Slytherinu.
Na korytarzu byli tylko oni, co według Hermiona tylko ułatwiało sytuację. Cała trójka odwróciła się jak na komendę.
- Czego chcesz, szlamo? - warknął blondyn z grymasem i tonem przesiąkniętym arogancją.
- Wy dwaj - zwróciła się do jego ''Straży Przybocznej" - Jazda stąd.
Jej głos był tak przepełniony furią, że nie patrząc na Draco, chłopcy oddalili się pospiesznie. Hermiona zatrzymała się i wyjęła różdżkę.
- Chcesz się pojedynkować? - parsknął chłopak.
- Jesteś najpodlejszym ... najgorszym... naj...
- ...Przystojniejszym facetem jakiego znasz?
- Stul dziób! - krzyknęła, a różdżka niebezpiecznie zadrżała w jej ręce.
Dziewczyna była wściekła. Doskonale wiedziała, że to co stało się z Ronem, to sprawka Malfoy'a. Wiedziała, że to on zatruł miód i podsunął go jakoś Slughornowi. Gdyby nie to, Ron właśnie świętowałby swoje siedemnaste urodziny, a nie leżał nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym, cudem uniknąwszy śmierci.
- Jak możesz być aż tak nieodpowiedzialny?! Jak możesz być takim egoistą?!
- O co ci, do cholery, chodzi wariatko? - zezłościł się Draco.
- O ten twój głupi, zatruty miód! Ron go wypił! O mało nie umarł! Jest w szpitalu!

Draco nie przyznałby się do tego nikomu, ale słowa dziewczyny nim wstrząsnęły. Do tej pory myślał, że miód stoi gdzieś wciąż u Rosmerty w Trzech Miotłach, a tu proszę. Wieprzlej właśnie go wypił. Draco myślał, że może to i żałosne, ale gdyby Ruda - Pała zeszłaby z tego świata, to czułby się głupio. Nie dał tego jednak po sobie poznać - wciąż grał, udając, jakby go to wszystko nic nie obchodziło.
- Nienawidzę cię. Nienawidzę cię bardziej niż Voldemorta. Modlę się co wieczór żebyś zdechł, nędzny karaluchu. - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Nie widząc innego rozwiązania, Draco również dobył różdżki i wycelował ją w Gryfonkę. Miał dziwne wrażenie, że za chwilę oberwie jakimś obrzydliwym zaklęciem.
- Nawzajem, Granger. - warknął - Co ty sobie wyobrażasz? Że ja nie pragnę twojej śmierci? Wręcz marzę o tym, żeby cię dopaść i torturować, a potem łaskawie cię dobić, kiedy na kolanach będziesz mnie o to błagała.
- Expelliarmus! - krzyknęła Hermiona.
- Protego! - ryknął w tym samym momencie Draco.
- Drętwota!
- Petrifficus Tottalus! - zaklęcia odbiły się od siebie i uderzyły w przeciwległe ściany, odkruszając od nich kawałki kamieni. - Próbuj dalej. Ciekaw jestem, jakie jeszcze ciekawe zaklęcie wymyślisz, ty głupia szla...
- Crucio!
tym razem Draco nie użył zaklęcia Tarczy, tylko odruchowo uskoczył w bok, zbyt zszokowany tym co padło z ust Grtyfonki. Stał naprzeciwko niej i patrzył jej głęboko w oczy.
- Panno Granger! Panie Malfoy! - usłyszeli nagle wzburzony głos  McGonagall i oboje podskoczyli. Hermiona opuściła różdżkę, widocznie sama zaskoczona swoim zachowaniem. Jej powieki zadrgały, a oczy zrobiły się wilgotne.
- Co to miało znaczyć?! Granger, ty głupia dziewucho! - nauczycielka była zbulwersowana. Po chwili jednak umilkła, bo zabrakło jej słów. Patrzyła to na Hermionę, to na Draco, robiąc głębokie wdechy. Nawet kiedy opanowała się na tyle aby nie krzyczeć, jej nozdrza drgały niebezpiecznie, a oczy ciskały błyskawice.
- Za mną. Oboje. - zakomenderowała i ruszyła schodami w górę, nawet nie sprawdzają czy idą za nią. Spróbowali by nie.
Szli więc długim korytarzem na pierwszym piętrze, na którym pełno było uczniów. Wszytskie głowy zwracały się ku nim, każdy coś szeptał lub chichotał. Hermiona ukradkiem ocierała łzy, a Draco szedł obok niej z niewzruszoną miną, która kompletnie nie pasowała do tego co działo się w jego głowie.
Na ich nieszczęście spotkali po drodze Irytka, który kiedy tylko ich zauważył, zaczął wykrzykiwać nad ich głowami piosenkę.


Dracuś i Mionka znów się całowali,
I prawie się przy tym pozabijali,
Crucio tu, Crucio tam,
Ja ci Malfoy w mordę dam!



McGonagall nic sobie z tego nie zrobiła, tylko dalej pruła przed siebie. Po chwili zatrzymała jakiegoś ucznia, każąc mu natychmiast przyprowadzić profesora Snape'a do swojego gabinetu. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Snape już tam czekał.
- Co się stało, Minervo? - spytał swoim zwyczajnym głosem, ale kiedy zobaczył za pleami swojej koleznaki po fachu Draco i Hermionę, mina mu zrzedła.
- Panna Granger i pan Malfoy urządzili sobie właśnie w lochach mały pojedynek. - wyjasniła kobieta wchodząc do gabinetu i stając za biurkiem.
- Co rozumiesz, przez słowo mały? - spytał Snape, spoglądając na Hermionę z zaczerwienionymi oczami i Draco, który nie mogąc się widocznie powstrzymać, skrzywił się.
- Próby rozbrojenia, oszołomienia, porażenia ciała... zaklęcie Cruciatus. - dokończyła.
Wzrok mężczyzny natychmiast spoczął na Ślizgonie.
- O nie, Severusie. To panna Granger. - dodała kobieta słabym od emocji głosem. Snape nic nie powiedział, ale jego mina wrażała wszystko - był wstrząśnięty. Nikt nie spodziewał się po Hermionie Granger czegoś takiego. Nawet on.
W gabinecie zapadła gorbowa cisza - nikt nie kwapił sie, aby coś powiedzieć. Draco i Hermiona mieli okropne przeczucie, że kara jaka ich spotka za ten incydent będzie bardzo dotkliwa. Niespodziewanie, do pomieszczenia wszedł Dumbledore, powiewając swoją liliową szatą w srebrzyste wzorki.
- Minervo, Severusie - skłonił się lekko, na co profesorzy odpowiedzieli tym samym. Hermiona natychmiast cała zesztywniała - Dotarła do mnie wiadomość o tym co się stało. Proszę, zostawcie mnie samego z panem Malfoy'em i panną Granger.
Nauczyciele posłusznie opuścili gabinet, a dyrektor zwrócił się do pary stojącej przed nim na baczność.
- Wasze zachowanie było karygodne. - ton jego głosu był tak ostry, że mógłby bez problemu ciąć diamenty/ Hermiona chyba jeszcze nigdy nie słyszała dyrektora mówiącego w taki sposób. - nie wydalę pani ze szkoły, panno Granger, ponieważ jest pani świetną uczennicą i wielką szkodą byłoby zmarnowanie takiego talentu. co oczywiście nie znaczy, że nie spotka pani kara.
Hermiona poczuła jak miękną jej kolana. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje i upadnie na posadzkę, prosto pod stopy Dumbledore'a.
- Pana również, panie Malfoy. Pojedynki w tej szkole są absolutnie zakazane. Waszym domom odejmuję po pięćdziesiąt punktów, ponadto, dzisiejszego wieczoru odbędziecie szlaban w Zakazanym Lesie. Spędzicie w nim całą noc a do szkoły wrócicie o świcie. I proszę, nie próbujcie żadnych sztuczek, bo będę o tym wiedział. Odwołuję również wasze wspólne dyżury w obawie, że gdyby one nadal trwały, stało by się coś gorszego. - zamilkł na chwilę, jakby starając się odgadnąć ich myśli. - Stawicie się dzisiaj o dwudziestej drugiej pod gabinetem pana Filcha.
I wyszedł, znów wprawiając powietrze w ruch swoją bogato zdobioną szatą.
Hermiona i Draco stali w osłupieniu kilka minut, po czym wyszli z gabinetu - Draco pierwszy, nie przepuszczając Hermiony w drzwaich - i rozeszli się do siebie.

 __________________________________________________________

* - taki mały fragment z książki, bo spodobał mi się ;D
Ponadto, wiem, że jest kilka literówek, za które przepraszam, ale brat mnie pogania  :D
Ah, jeszcze jedno. Pewnie wiele z Was zdziwiło Crucio rzucone przez Hermionę, ale postarajcie sie postawić w jej sytuacji - Jest zakochana w kimś, kto życzy jej smierci w boleściach, ta osoba własnie otruła jej przyjaciela, a na domiar złego pocisnął jej od szlamy w momencie, kiedy była cholrenie wściekła.
Mam nadzieję, że się pododbało :D





~Death Eater


niedziela, 14 października 2012

Rozdział 25

Witajcie kochani :)  Ten rozdział dodaję szybko, bo znalazłam chwilkę czasu aby go przepisać. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobał.
Pytania, opinie i przemyślenia zostawcie w komentarzach :)

___________________________________________________________________________________________






Hermiona cieszyła się, kiedy po pierwszej lekcji teleportacji, Draco wyszedł  szybko z Wielkiej Sali, nie zwracając na nią uwagi. Nie zdążyła jednak nawet odetchnąć z ulgą, bo chwilę po tym jak sama opuściła pomieszczenie podszedł do niej inny Ślizgon. Był to wysoki, ciemnoskóry chłopak z oczami koloru gorzkiej czekolady. Blaise Zabini.

Na jego ustach błąkał się cień uśmiechu, ale Hermiona nie mogła stwierdzić, czy był to szyderczy uśmieszek czy nieśmiały, szczery uśmiech.
- Czego chcesz? - warknęła, ale nie mogła powstrzymać nuty ciekawości w głosie.
- Nie denerwuj się tak - odpowiedział jej chłopak, który, jak Hermiona zauważyła, kiedy nie wyrzucał z siebie przezwisk, miał całkiem miły głos. Lekko zachrypnięty i ciepły. Nie zapomniała jednak co zrobił po przyjęciu Bożonarodzeniowym, więc zapominając o miłym tonie jego głosu, zacisnęła zęby. - Chciałem cię tylko o coś zapytać.
- Jasne. - Dziewczyna pozostawała czujna. Nie dała się zwieść jego uprzejmości i uśmiechowi wymalowanemu na twarzy. Już raz się w ten sposób nabrała.
Zabini zawahał się chwilę, widząc jej wrogie spojrzenie.
- Czy wiesz może coś o następnym spotkaniu u Ślimaka? Od wieków nie dostałem żadnego zaproszenia... - powiedział jakby rozczarowany.
Tak, tak. Tak jakbyś był wielkim fanem tych spotkań, warknęła w myślach dziewczyna.
- Zaczynałem się bać, że...
- Nie. Nic nie wiem. A teraz wybacz, muszę iść. - przerwała mu, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła w stronę schodów.
Blaise patrzył za nią chwilę, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Nie będzie łatwo, pomyślał i powolnym krokiem ruszył  na błonia, gdzie miał spotkać się z Draco. Jego usta nadal wygięte były w usmiechu.


*  *  *


Draco przechadzał się po błotnistych błoniach z nadzieją, że szybko w nich ugrzęźnie, a potem da się w nie wciągnąć niczym w ruchome piaski. Na próżno. 
Tuż po pierwszej lekcji teleportacji, która swoją drogą okazała się być kompletnym niewypałem, czekał na Zibiniego. Stał na deszczu juz parę dobrych minut i powoli zaczynał się niecierpliwić. Blaise nigdy się nie spóźniał. Nigdy. 
I kiedy Draco chciał już zawrócić do zamku i zacząć go szukać, usłyszał odgłos butów na mokrej ziemi.
chlup, chlup, chlup. Krok, krok, krok.
- Gdzie byłeś? - spytał, kiedy tylko brunet zatrzymał się koło niego.
- Musiałem... coś załatwić. - Blaise wydawał się być nieco rozproszony. Draco od razu zorientował się, że coś kręci.
- Znów obracałeś jakąś, głupią, naiwną dziewicę? 
- Jeśli Granger jest głupia, to tak. - odparł Blaise z głupkowatym uśmiechem na ustach, którego w tym momencie Draco nie mógł znieść.
- Byłeś z Granger? - chłopak ledwo powstrzymał się od rzucenia klątwy na przyjaciela.Ten jednak po tonie jego głosu, wywnioskował, że Draco jest...
- Zazdrosny? 
- Pogrzało cię? Tylko pytam.
Nastąpiła chwila ciszy, w której Ślizgoni siłowali się na spojrzenia. Draco odwrócił wzrok pierwszy, kręcąc głową.
- Ty naprawdę jesteś o nią zazdrosny! - krzyknął Blaise po czym wybuchnął śmiechem.
- Mógłbyś się zamknąć? Straszysz zwierzęta. - burknął Draco, nie kryjąc swojej złości.
Zastanowił się chwilę, czy to co czuł kiedy widział Granger z McLaggenem, czy kiedy wyobrażał sobie ją i Zabiniego, to zazdrość.
To śmieszne, pomyślał, zaciskając pięści.
- Dobra, dobra. - Blaise opanował śmiech, ale nie przestał wrednie się uśmiechać. Tak jakby cała ta sytuacja sprawiała mu wielką satysfakcję. - Ładnie pojechałeś, jak widzę, ładnie... Nie dość, że szlama cię olała, to ty masz coś do niej!
- Jesteś niepoważny, Blaise. - Draco wciąż był zły. Na dodatek nie wiedział jak wybrnąć z tej sytuacji.
- A może po prostu nie chcesz się pogodzić z faktem,że cię odstawiła? W końcu byłby to... - udał, że się zastanawia - Pierwszy taki przypadek w twojej karierze łamacza serc.
- Może. - powiedział blondyn.
Łamacza serc? Jak zaraz nie zamkniesz jadaczki, to będę Łamaczem Kręgosłupów, warknął w myślach.
- Dobra, słuchaj. Masz... miesiąc.
- A niby na co? - Chłopak był całkowicie zbity z tropu.
- Na ponowne omotanie, uwiedzenie, wyrwanie, rozkochanie w sobie, niepotrzebne skreślić, Granger. Jak ci się nie uda, ja ją przejmuję.
- A czy ona wygląda jak Kafel, żeby ją przejmować? - Draco zacisnął zęby. Krew zaczęła buzować w jego żyłach, więc odetchnął spokojnie, starając się uspokoić.
Za chwilę go zleję. Jak nic. Przysięgam. Co on sobie do najjaśnieszej cholery wyobraża?
Blaise przez chwilę zastanawiał się chyba, czy Draco nie dostał przypadkiem jakimś zaklęciem zmieniającym osobowość, bo mierzył go wzrokiem od stóp do głów, kręcąc głową. W końcu jednak wzniósł oczy do nieba i zaczął inny temat.
- Wymyśliłeś coś? Na temat Sam-Wiesz-Czego?
To pytanie kompletnie zdziwiło blondyna.
- Tak... coś tam wymyśliłem. - mruknął w odpowiedzi. Nie bardzo miał ochotę zagłębiać się w ten temat.
Od kilku dni pracował nad tym, jak inaczej zabić Dumbledore'a, niestety z marnym skutkiem. Po ostatnim niewypale, do reszty stracił nadzieję, że mu się powiedzie. Zresztą, gdy tylko się za to zabierał, jego myśli wracały do pamiętnego dyżuru, kiedy Granger zrobiła mu scenę. Słowa, które wtedy wykrzykiwała odbijały się echem w jego głowie.
"A nie może ktoś inny? Bellatrix? Yaxley? Dołohow, ktokolwiek?"
No niestety, pomyślał Draco z goryczą. Nie może.
Po słowach dziewczyny, Draco wiele razy zastanawiał się, czy nie powiedzieć Dumbledore'owi o tym wszystkim, ale za każdym razem kiedy już chciał iść do jego gabinetu, wyobrażał sobie reakcję Voldemorta i od razu sobie odpuszczał. Przecież ten wariat pozabijał by wszystkich w zasięgu swojego wzroku.
Co z tego, że Draco nie chciał być Śmierciożercą, skoro musiał? Takie od samego początku było jego przeznaczenie. Już w chwili, w której został poczęty, wiadome było, że kiedyś będzie służył Czarnemu Panu.
I kiedyś, kiedy jeszcze był młodszy, wydawało mu się, że to będzie najlepsza rzecz w jego życiu. Właściwie sądził tak jeszcze na początku tego roku. Tortury, mordy, władza... wszystko to, wydawało się być wtedy takie niesamowite. Zgłębianie czarnej magii z najsilniejszym czarodzieje świata...
A potem pojawiły się wątpliwości. Najpierw małe, które łatwo było zagłuszyć wizją mocy jaką mógł osiągnąć. Tak naprawdę dopiero później dotarło do niego, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Draco nie chciał skończyć jak jego ojciec. Nie chciał być ubezwłasnowolnionym wrakiem człowieka, posłusznym swojemu panu jak pies. A może... może już taki był...?
- Myślisz o Granger, że tak dleciałeś? - Zabini przerwał jego rozważania. Blondyn ocknął się i zmarszczył brwi.
- Myślałem, że skończyliśmy ten brudny temat. - warknął i zgromił przyjaciela wzrokiem.
- Doobra. Tylko uprzedzam, że jak się zakochasz, albo wpakujesz sie przez nią w jakieś inne paskudztwo, to nie przyłaź do mnie. - ostrzegł.
- Jasne - parsknął Draco, całkiem szczerze. Tego by mu jeszcze brakowało - żeby się w niej zakochał.
Tym słowem, zakończył temat Hermiony i kiedy chłopcy wracali do zamku, całą ich uwagę pochłonęła nieszczęsna lekcja teleportacji i wyśmiewanie ich nowego instruktora.



* * *


Minęło kilka dni i pogoda zaczęła nieznacznie się poprawiać. Co jakiś czas zza chmur wychodziło blade Słońce. W zasadzie nikogo to specjalnie nie dziwiło. Uczniowie wątpili, by temperatura na dworze osiągnęła jeszcze kiedyś dwadzieścia stopni. Odkąd dementorzy zaczęli się mnożyć - wszyscy zachodzili w głowę, jak to właściwie robili - trudno było o promyk Słońca.
Na Obronie Przed Czarną Magią, przerabiali właśnie zaklęcie Patronusa. Snape twierdził, że to bardzo trudne zaklęcie i trzeba wiele czasu aby je opanować, ale członkowie Gwardii Dumbledore'a bez problemu wyczarowywali patronusy już za pierwszym razem.
Profesor widząc ich działania, udawał, że nie robią na nim żadnego wrażenia, ale oczywiście nie omieszkał ich skomentować.
- Jak widzę, łamanie szkolnego regulaminu przyniosło efekty. - zakpił - Mierne. 
A potem obszedł klas dookoła.
- Wredny, stary nietoperz - szepnął Ron, kiedy Snape był odpowiednio daleko od niego. Hermiona, która juz zapomniała, że Harry, Ron i Ginny chcieli okraść nauczyciela, aby wyciągnąć informacje od Malfoy'a na jaj temat, stała razem z nimi w kącie klasy i rozmawiała szeptem.
Wyczarowana przez nią srebrzysta wydra krążyła wokół niej, uciekając przed terierem Rona.
- Wymyśliłeś coś? - szepnęła do Harry'ego.
- Nie. Sama widziałaś jak Slughorn mnie teraz traktuje. - westchnął brunet - Jak powietrze.
- Gadałeś z Dumbledorem? - wtrącił Ron, próbując odpędzić swojego patronusa od Hermiony.
- Nie. Powiedział, że spotkamy się dopiero, kiedy zdobędę wspomnienie.
- Dlaczego to takie ważne? Przecież wiemy, że Riddle chciał się dowiedzieć czym są horksruksy, tak? Dumbledore na pewno to wie, więc dlaczego ci nie powie? Gdyby to zrobił, wszystko byłoby jasne. - prychnął rudzielec.
- Może sam tego nie wie. A może w tym wspomnieniu było coś jeszcze. - podsunęła Hermiona, jednocześnie unosząc różdżkę wyżej, aby wyeksponować swojego patronusa, ponieważ Snape właśnie ich mijał.
- Dumbledore? On wie wszy...
Niestety, jego wypowiedź przerwał okrzyk Pansy Parkinson. Wszyscy zwrócili głowy w jej stronę.
Dziewczyna stała obok Malfoy'a i z dłońmi przyłożonymi do ust wpatrywała się w dużego, srebrnego kruka, który wydobywał się z różdżki chłopaka. Draco jednak nie wyglądał na ucieszonego jej reakcją, wręcz przeciwnie, odsunął się od niej z lekko zszokowaną miną.
- No, no, panie Malfoy. Dwadzieścia punktów dla Slytherinu, za wyczarowanie tego patronusa. - powiedział Snape, po czym rzucił Harry'emu spojrzenie pełne satysfakcji i samozadowolenia. Ron cały aż zadygotał.
- Jak ja go nienawidzę! - krzyknął, kiedy wychodzili z sali - Przyznał każdemu Ślizgonowi, który wyczarował patronusa po dziesięć punktów! A nam? Pięć ogólnie! Co za... - rzucił wiązankę przekleństw tak wyszukanych, że kilku pierwszoroczniaków odskoczyło od niego w przerażeniu. 
- Ciesz się, że w ogóle. - mruknęła Hermiona.
- Gdyby tego nie zrobił, sam bym się tym zajął. Jestem prefektem, mogę dodawać i odejmować punkty - powiedział Ron z miną ważniaka, po czym nagle się rozweselił. - Harry, kto prócz nas wyczarował dziś jeszcze patronusa?
- Więc... My, Neville, Seamus, Dean, Parvati i ... tak, to chyba wszyscy. Dlaczego pytasz?
- W takim razie... Przyznaję Gryffindorowi - pomnożył w pamięci dwadzieścia razy siedem - Dwieście dziesięć punktów za wyczarowanie siedmiu perfekcyjnych patronusów na Obronie Przed Czarną Magią.
- Ron! Tak nie można! - zdenerwowała się Hermiona, ale nie mogła już nic zrobić. Dokładnie dwieście dziesięć rubinów ułożyło się na dnie wielkiej klepsydry stojącej w rogu Wielkiej Sali, do której własnie weszli. - Nie możemy tak robić! - krzyknęła oburzona. Wyglądała tak, jakby miała zaraz rzucić na przyjaciela jakąś straszną klątwę.
- Och, wyluzuj, Hermiono. Na koniec roku, cały Gryffindor będzie mi wdzięczny. - odparł ze spokojem, po czym usiadł przy stole, gdzie czekały na niego gorące skrzydełka kurczaka.


* * *


- Nie. Jestem. Głodny. - po raz kolejny powtórzył Draco. 
Siedział przy stole Ślizgonów i próbował sprawić, żeby Pansy się od niego odwaliła.
- Dobra - dziewczyna dała za wygraną. - Powiedz lepiej, jak udało ci się wyczarować tego patronusa, czy jak mu tam.
- Nie wiem - skłamał chłopak. 
Był wściekły na siebie. Wolał, żeby wcale mu się to nie udało. Gdyby wiedział, że zrobił to dzięki niej... 
Snape kazał im się skupić na ich najszczęśliwszym wspomnieniu, więc Draco to zrobił. Pomyślał o swoim pierwszym locie na miotle, ale nic się nie wydarzyło. Zmienił więc wspomnienie na to z pierwszego roku, kiedy dowiedział się, że Slytherin wygrał Puchar Domów. Znów nic. I wtedy, wrócił myślami do chwili, kiedy pocałował Granger. Do uczucia, jakie mu wtedy towarzyszyło. Właśnie wtedy z jego różdżki wystrzelił srebrny kruk.
Draco pluł sobie w brodę, że po postu się nie poddał po pierwszej nieudanej próbie. Że nie olał tego głupiego ćwiczenia i nie zajął się czymś pożytecznym  i przydatnym. Ale nie. Bo przecież Draco Malfoy musi być najlepszy. 
Rozdrażniony chłopak cisnął widelcem w swoje spaghetti.
Ta przeklęta dziewczyna nie dawała mu spokoju. Powoli zaczynał mieć już tego dość, szczególnie, że miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie.
Ale kiedy ostatnio spotkali się pod biblioteką... tak niewiele brakowało by znów ją pocałował... A przecież nie mógł. Nie chciał. 
A może jednak?
Draco sam nie był już pewien czego chciał a czego nie. Czy chciał zobaczyć się z Granger, czy miała spadać na drzewo? Chciał iść do starego Dropsa, czy dalej robić swoje? Myśleć o Gryfonce, czy nie myśleć?
Oszaleć można, wściekał się w duchu. Cieszył go jedynie fakt, że Zabini i Pansy nie wiedzieli co się z nim działo. Gdyby wiedzieli to... No właśnie, co? Parkinson na pewno od razu poleciałaby do Alicji, nie myśląc nawet o tym, jak traktowało się kiedyś posłańców, którzy przynosili złe wieści. Blaise? Sam mówił, żeby do niego nie przychodzić, więc zapewne by to olał. I Draco zostałby sam, nie mając pojęcia co się z nim dzieje.
To ciągłe rozdrażnienie... To, że był jeszcze bardziej wredny, a przy tym nieobecny duchem. Wciąż myślał tylko o Granger, nawet jego misja dla Czarnego Pana, Który Tak Naprawdę Jest Biały, zeszło na dalszy plan.
W każdej chwili, Draco zastanawiał się, jak czuje się Granger. Jak znosi jego odzywki i czy przejmuje się tym, że ich stosunki wyglądają tak a nie inaczej. Przecież nie miała pojęcia, że Draco tak naprawdę robił to dla niej. Czy zastanawiała się, jak on się z tym wszystkim czuje i co u niego?
Pewnie nie...
Zrezygnowany, Draco rzucił, że idzie do dormitorium, po czym udał się do Pokoju Życzeń.
Stanął przed Szafką Zniknięć, tak jak to robił od początku roku i wyciągnął różdżkę. Przypominając sobie instrukcje Borgina, zaczął mamrotać pod nosem zaklęcia, które miały naprawić mebel. To była jego ostatnia szansa. Jeśli wkrótce się nie uda, zginie on, jego matka i jego przeklęty ojciec, który go w to wpakował.
Chłopak zrobił głęboki wdech i otworzył drzwiczki. Włożył do środka jabłko, które zabrał z Wielkiej Sali i skupił się.
- Harmonia Nectre Passus. - wyszeptał
Z niepokojem otworzył szafkę, ale jabłko wciąż było na swoim miejscu.
Dlaczego to cholerstwo nie chce się naprawić?!, przeklinał w myślach.
Jak widać, czekało go jeszcze sporo pracy... A czas zdawał się pędzić jak szalony.





~Death Eater



niedziela, 7 października 2012

Rozdział 24

Kochani moi! Wiem, że ostatnio w rozdziałach wieje nudą, ale zwyczajnie muszę zrobić to 'przejście', żeby akcja nie była tak ' z dupy' ;D W nastęopnym będzie ciekawiej, a w 26 totalnie ruszy z kopyta i będzie gnój ;D
Dziękuję za poprzednie komentarze i proszę o nowe, bo to głównie one motywują mnie do pisania kolejnych rozdziałów.


_______________________________________________________________






- Pożałujesz tego. - Draco już chciał krzyknąć 'Crucio', ale nagle stanęła mu twarz Granger, kiedy w czwartej klasie Moody ( a raczej Barty Crouch Jr. ) uczył ich o zaklęciach niewybaczalnych.

Brzydziła się nimi. Brzydziła się ludźmi, którzy ich używali...
Po chwili wahania opuścił różdżkę i popatrzył na Pansy zrezygnowany. Gdzieś tam głęboko w nim, tliła się jeszcze żądza mordu.
- Widzisz? Kiedyś zrobiłbyś to od razu - powiedziała z obrzydliwym uśmieszkiem na ustach. - Nie widzisz co ona z tobą robi? Powoli zaczynam myśleć, że przeniosą cię do Gryffindoru.
- Przestań pieprzyć. Nie możesz pogodzić się zmyślą, że cię nie chcę? - spytał
- Nie możesz pogodzić się z myślą, że ona cię nie chce? - dziewczyna odbiła piłeczkę.
Kiedy nic nie odpowiedział, prychnęła głośno i opuściła dormitorium trzaskając drzwiami.
Draco poczuł, że za chwilę zwariuje. Kolejna dziewczyna zostawiła go samego z jego pokręconymi myślami. Ledwo przyznawał się do tego samemu sobie, ale cholernie chciał zobaczyć się z Granger. Chciał usłyszeć jej głos, porozmawiać z nią, usłyszeć jej śmiech... dotknąć jej...
Brakowało mu tego. Teraz, zamiast jej śmiechu słyszał krzyki i obrzydzenie w jej głosie. Na jej dotyk mógł liczyć tylko wtedy, kiedy czuł, że zaraz dostanie w twarz. W myślach zadawał sobie tylko jedno pytanie:
Czy to naprawdę miało się tak skończyć?
Nie chciał, żeby ich stosunki zawsze juz tak wyglądały. Przeklinał w myślach Alicję, przez którą wszystko tak się potoczyło. Nie wiedział, ze Hermiona też musiała dokonać wyboru, o którym każdego dnia przypominał jej ostry ból w klatce piersiowej. Za wszelka cenę starała się odwrócić od tego swoją uwagę szukając informacji o horkruksach, wymyślając coraz to nowe sposoby na wydobycie od Slughorna wspomnienia, zajmując się nauką - na próżno.
Harry, Ron i Ginny doskonale wiedzieli co dzieje się z ich przyjaciółką, ale nie mieli zielonego pojęcia co z tym zrobić. Widzieli jej ból, czasem łzy, ale wiedzieli, że to sytuacja bez wyjścia.
- Gdyby chociaż Malfoy zachowywał się tak, jakby mu na niej zalezało! - zdenerwował się Harry pewnego wieczoru, kiedy siedział razem z Ginny i Ronem w pokoju wspólnym. Wykorzystali to, że Hermiona była na klejnym dyżurze i próbowali rozwiązać jej problem.- W noc balu wydawało mi się, że ją lubi. Że mu na niej zależy...
- Jasne - powiedział Ron, jak zwykle prezentując pesymistyczną postawę - Pewnie grał, tylko po to, żeby ją zaciągnąć do łóżka.
- Nie było cię tam, nie wiesz jak się zachowywał. Był wściekły na Zabiniego za to co zrobił, mówił o niej "Hermiona"... Nigdy nie widziałam, żeby tak się czyms przejmował.
- Skoro mówisz, że tak się zachowywał, to może coś się stało? - spytał Harry.
- I co chcesz zrobić? Iść do niego i poprosić, żeby był miły dla Hermiony? - spytała Ginny z ironią.
- Nie wiem... Kogo jak kogo, ale mnie na pewno nie posłucha. Zreszta sam nie wiem, czy to ma sens. Wszystko się wtedy zmieni, nasze stosunki z nią też.
- Czy ty nie widzisz, że ona cierpi? - zdenerwowała się Ginny - Jak ty byś się czuł, gdybyś nie mógł ze mną być?
- Beznadziejnie - odparł chłopak po chwili milczenia.
- Widzisz? Ona teraz czuje sie tak samo. Nareszcie w jej życiu uczuciowym coś się ruszyło, była szczęśliwa, ale wybrała was, poświęcając to uczucie.Wiem, że gdyby nawet mogła cofnąć czas, nie postąpiła by inaczej. Jesteście dla niej najważniejsi.
- Sam nie wiem, Ginny - wtrącił Ron - Tu i tak nie da się nic zrobić. No, chyba, żeby porwać Malfoy'a do naszej sypialni, zwędzić Snape'owi trochę Veritaserum i wyciągnąć od niego całą prawdę.
- Wierz mi, Ron, gdyby to było takie proste, nie siedziałabym tu teraz z wami.
- Ale... chwila, chwila.  - zamyślił się Harry - Przecież Snape już nie uczy eliksirów... Teraz uczy ich Slughorn!
Ron pacnął się w czoło z okrzykiem.
- Tak, Harry! Idź do niego i poproś o trochę Veritaserum!
- Wiem! - obaj byli bardzo podekscytowani, ale dziewczyna Harry'ego siedziała z założonymi rękami, patrząc na nich z politowaniem.
- Hola, hola, kochani. - przerwała. - Powiedzmy, że zdobędziemy ten eliksir. Jak zmusimy Malfoy'a, żeby go wypił?
Miny im zrzedły. Wiedzieli, że Ślizgon nigdy nie wypije czegoś, co poda mu Harry lub Ron.
Nagle podniesli głowy, bo usłyszeli za plecami głośne chrząknięcie. Cały czas wydawało im się, że są w pokoju sami.
Hermiona stała za nimi z rękami na biodrach - Ron nagle, jakby skurczył się w sobie, Ginny westchnęła, a Harry przełknął ślinę. Dziewczyna była wściekła. Miała na sobie purpurowy sweter od pani Weasley, a jej twarz przybrała właśnie podobny kolor - i bynajmniej, nie była zawstydzona.
- Knujecie za moimi plecami - to nie było pytanie.
- Jak długo tu stoisz? - zapytał Harry.
- Wystarczająco. Wyobraźcie sobie, że wracam wcześniej z patrolu, bo McGonagall nie mogła znieść mojej kłótni z Malfoy'em, chcę wam zrobić niespodziankę, a tu nagle słyszę, że chcecie wykraść Veritaserum, żeby podać je tej Fretce. I to po co? Po to, żeby się dowiedzieć, czy coś do mnie czuje!
- Hermiono...
- Nie, Ginny. Jestem wściekła. Ile razy mam wam powtarzać, że ten gumochłon nic dla mnie nie znaczy? Mam go zabić na waszych oczach, czy co?
- Chcemy, żebyś była szczęśliwa! - zaperzył sie Ron.
- Jestem! Byle dalej od niego! - krzyknęła dziewczyna i ku zdziwieniu trójki siedzącej na kanapie, tupnęła nogą, jak mała dziewczynka. Ginny mimowolnie zachichotała.
- Po prostu dajcie spokój. - dokończyła, po czym poszła na górę, z wysoko zadartą głową.



* * *


Severus Snape przechadzał się po swoim gabinecie i co chwilę zerkał na jeden z obrazów.
Był w złotej, żłobionej ramie, ale nie było na nim nic, prócz tła zamalowanego na ciemno - zielono. Po kilku chwilach, w ramach pojawiła się kobieta. Miała długie, ciemne włosy i granatowe oczy. Jej usta wygięte były w usmiechu, który mógł przerazić każdego, jednak profesor Snape pozostawał nie wzruszony.
- Witaj, Severusie. -dziewczyna z obrazu odezwała się. Jej głos był miękki, głęboki i zupełnie nie pasował do jej charakteru.- Witaj, Alicjo. Chciałaś się ze mną widzieć? - odpowiedział mężczyzna, nieznacznie skinając głową. Alicja westchnęła teatralnie.
- Ach.. trapi mnie jedna sprawa... Wiesz, nie podoba mi się, że mój drogi kuzyn Draco, zadaje się z jakimiś mętami.
 - Mów dalej...
- Nie udawaj - ton jej głosu zmienił się nie do poznania. Teraz był ostry jak brzytwa i zimny jak lód. - Nie możesz być tak ślepy, żeby nie zauważyć! Cały Hogwart o tym trąbi, a Draco nic sobie z tego nie robi i dalej niszczy reputację mojej rodziny. Ta cała Granger... Kim ona w ogóle jest?
Snape nie dawał za wygraną - doskonale wiedział o co chodzi Alicji. Nadal udając, że nie wie o co chodzi, odpowiedział na jej pytanie.
- Hermiona Granager pochodzi z mugolskiego domu...
- Tyle wiem sama! - zdenerwowała się, marszcząc nos.
- Jest osobą inteligentną, ale bardzo przy tym arogancką, ma najlepsze wyniki w szkole, no i to najlepsza przyjaciółka Harry'ego Pottera.
- Wdarła się do naszego świata, wepchnęła swoje zaszlamione łapska do naszych spraw, myśli, że jest jedną z nas...!  A teraz zarzuciła swoje sidła na mojego kuzyna!
- Alicjo, uspokój się, zaraz płótno popęka. Jaki jest twój problem?
- Ona ma się trzymać od niego z daleka!
- Och, trzyma się. Od pewnego czasu, stosunki jej i Dracona uległy pogorszeniu. Można by powiedzieć, że nigdy nie były tak złe.
- Mam przez to rozumieć, że zostawiła go w spokoju? Że nie spędzają już razem czasu?
- Spędzają go ze sobą tylko na dyżurach, ustanowionych przez Dumbledore'a. - odparł ze stoickim spokojem. Naprawdę nie znosił, kiedy Alicja chciała z nim rozmawiać. Z tego nigdy nie wychodziło nic dobrego.
- Więc to zmień!
- W jaki sposób, jeśli mogę spytać?
- Niech Draco dyżuruje z kimś innym. Z kimś tego wartym.
- Oczywiście, coś jeszcze?
Dziewczyna już miała zniknąć za ramą obrazu,a le w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
- Jeśli coś pójdzie nie po mojej myśli, jeśli Draco i ta plugawa szlama znów będą się spotykać...
- To raczej nie nastąpi...
- To dopilnuję, aby ta dziewczyna długo nie pożyła. - Po czym Alcja wybuchnęła niepohamowanym śmiechem i zniknęła.
Severus stał jeszcze chwilę i wpatrywał się w obraz z zaciętą miną. Siostrzenica Lucjusza zawsze robił to co powiedziała. Nawet Albus Dumbledore nie byłby w stanie powstrzymać jej morderczych zapędów.
I pomyśleć, że to wszystko przez to, że jej matka miała romans i nieślubne dziecko z mugolem...



* * *


Kolejne dni mijały bardzo szybko. Śnieg stopniał już całkowicie, ale nadal było morko i zimno. Gęste chmury przysłaniały blade Słońce, a z nieba często padała deszcz, przez co na szkolnych błoniach było pełno błota. Nie przeszkadzało to jednak nikomu prócz Flicha, który miał serdecznie dość uczniów zostawiających błotne ślady na kamiennych posadzkach, które dopiero co umył.
Mimo paskudnej pogody, wrzeszczącego Filcha i nawału prac domowych, uczniowie - właściwie sami szóstoklasiści - pozostawali w dobrych humorach. W najbliższą sobotę miała odbyć się pierwsza  lekcja teleportacji. 
Tego dnia, Harry i Ron byli już w Wielkiej Sali, kiedy weszła Hermiona. W zasadzie byli już tam wszyscy - dziewczyna była spóźniona.
- Teraz, kiedy jesteśmy już w komplecie, mogę zaczynać - odezwał się wątły czarodziej, stojący na podeście i tym samym zaczął swój wykład o podstawach teleportacji.
Ku zdziwieniu Harry'ego, Hermiona wydawała się być znudzona i nieobecna. Na pierwszy rzut oka, można było pomyśleć, że dziewczyna tępo wpatruje się w instruktora, ale kiedy Harry przyjrzał się dokładniej dostrzegł, że jej wzrok nie sięga tak daleko. Zatrzymał się bowiem na pewnym blond - włosym, wysokim chłopaku, stojącym przed Wilkie'm Twycrossem. Dziewczyna patrzyła na Malfoy'a pustym wzrokiem, a na jej twarzy co jaki czas pojawiał się grymas. Tak jakby nie podobał jej się sposób w jaki światło słoneczne odbijało się od jego platynowych włosów.
Powód był jednak zupełnie inny.
Hermiona zwyczajnie wspominała  sobie wspólnie spędzone chwile. Kiedyś, nie tak znów dawno temu, każda z nich była w różowych barwach i wywoływała na jej ustach uśmiech. Teraz, kiedy wszystko zmieniło się tak diametralnie, w każdym słowie czy geście Dracona doszukiwała się podstępu.
Miała serdecznie dość myślenia o nim, ale nawet jeśli czasem jej głowa zajęta była czymś innym, wystarczyło jej tylko jedno spojrzenie na niego i cała jej uwaga na powrót była skupiona na nim. Wiedziała, że powoli zaczynało to denerwować Harry'ego i Rona, bo najczęściej zdarzało jej się 'wyłączać' podczas posiłków, a wtedy oni zawsze mieli jej najwięcej do powiedzenia.
Dziewczyna potrząsnęła energicznie głową i całą siłą woli skupiła wzrok i umysł na panu Twycrossie.
Może gdyby wiedziała, że Draco myśli o niej równie obsesyjnie, zrobiła by coś z tym, ale jak na razie nawet nie spróbowała opanować Oklumencji, więc szanse były mierne.



* * *



~Death Eater.