*
Przez następne dwa tygodnie, każda lekcja Gryfonów ze Ślizgonami zaczynała się i kończyła na kłótniach Draco i Hermiony.
Nawet na Obronie Przed Czarną Magią, dziewczyna nie mogła powstrzymać się od kąśliwych uwag pod adresem chłopaka. Nie interesowało ją to, że Dom Lwa może mieć za to odjęte punkty - ważne było, żeby nie dać blondynowi poczucia przewagi.
Poruszała każdy temat, prócz pocałunku i zadaniu dla Voldemorta, ale o nim samym oczywiście wspominała. Przypominała także Draco o tym, jak profesor Moody zmienił go we fretkę i o tym, jak przez jego własną głupotę Hardodziob złamał mu rękę. On nie pozostawał jej dłużny. Wymyślał coraz to nowe odzywki z podtekstami o jej brudnej krwi, mówił, że kiedy w drugiej klasie wypiła eliksir wielosokowy z włosem kota wyglądała lepiej niż kiedykolwiek, przedrzeźniał ją, a to wszystko spotykało się z wielką aprobatą reszty Ślizgonów.
Gryfoni natomiast (po którejś już kłótni z kolei) zaczęli udawać, że to co się dzieje kompletnie ich nie interesuje i przestali reagować na wredne żarty i szydercze śmiechy.
Harry i Ron uznali, że kłótnie Draco i Hermiony to tylko i wyłącznie ich sprawa i będą reagować tylko w sytuacjach krytycznych, co nie miało miejsca, bo według nich Hermiona radziła sobie bardzo dobrze, mając przeciwko sobie "bandę wolno myślących przygłupów".
Hermiona miała więc poczucie, że została sama, podczas gdy Malfoy'owi wtórowała cała jego oddana grupa, czego chłopak również nie omieszkał jej wytknąć. Mimo tego, ze cała ta sytuacja sprawiała dziewczynie ból, ze wszystkich sił starała się nie dać tego po sobie poznać - wręcz przeciwnie.
Kiedy tylko nadarzała się okazja, aby trochę poobgadywać Malfoy'a, rwała się do tego pierwsza. Kiedy mijali go na korytarzu między lekcjami, ona nagle wybuchała gromkim, nienaturalnym śmiechem. I w końcu, aby doszczętnie go zdenerwować, umówiła się parę razy z Cormaciem McLaggenem z Gryffindoru.
Był to wysoki, umięśniony chłopak, z blond włosami i ciemnymi oczami. Hermiona poznała go na spotkaniach Klubu Ślimaka i od razu postanowiła wykorzystać okazję. Nie było w tym nic trudnego, tym bardziej, że Harry sam powiedział jej, że Cormac o nią wypytuje.
Okazał się być jednak 'totalną genetyczną porażką' jak to okresliła Ginny pewnego styczniowego wieczoru, kiedy siedziała razem z Hermioną w bibliotece.
- Mówię ci, Miona, nie trać na niego czasu, to straszny kretyn - powiedziała, odrywając wzrok od Antologii Zaklęć Osiemnastowiecznych.
- Wiesz, trochę przypomina mi Wiktora... i fakt, jest odrobinę skretyniały - odszepnęła jej brunetka, starannie przepisując coś z Teorii Transmutacji Transsubstancyjnej do swojego eseju dla profesor McgGonagall.
- Odrobinę? - Ginny nachyliła się do Hermiony, bo pani Pince już zdążyła je upomnieć o ciszę. - Czy ty wiesz, że jeszcze w październiku spotykał się z Demelzą, a potem na jej oczach zdradził ją z Mandy Brocklehurst z Ravenclawu?
- I co z tego? - Hermiona zmarszczyła brwi i wykreśliła ostatnie linijki ze swojego tekstu.
- Dobra, okej. Rozumiem, że Malfoy zachowuje się... Eh. Jak Malfoy, ale to nie powód, żeby umawiać się z Cormaciem!
- To moja sprawa, z kim się spotykam! - warknęła brunetka zatrzaskując książkę z hukiem, po czym zgarnęła swoje rzeczy do torby i wypadła z biblioteki jak oparzona.
* * *
Szła długim korytarzem na siódmym piętrze i szukała schodów, których jak na złość, nigdzie ni było.
Była wściekła. Dlaczego wszyscy myślą, że mają prawo mówić jej, z kim nie ma się spotykać?
Był Malfoy, to nie, jest McLaggen, też nie.
Czy ja mam zacząć chodzić z Neville'm, żeby wszystkich zadowolić?, myślała gorączkowo, chodząc w kółko. W końcu zatrzymała się, oparła plecami o ścianę i powoli osunęła na ziemię. Podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła głęboko oddychać - nie wiadomo, kiedy oddechy przerodziły się w płacz.
To wszystko co się działo przez ostatnie trzy miesiące, to dla było dla niej zdecydowanie za dużo. Ta cała szopka z Malfoy'em, zrobiła jej wodę z mózgu.
Każe złe słowo na jej temat, które padło z jego ust, bolało jak przypalanie rozgrzanym do białości prętem. Nie wiedziała dlaczego chłopak nagle zaczął zachowywać się w taki sposób... Po tych wszystkich rozmowach, po tym, jak widziała jego łzy, jak słyszała jego śmiech... po tym jak ją pocałował.
Każdego dnia coraz bardziej oswajała się z myślą, że to co powiedział Zabini po przyjęciu Bożonarodzeniowym to prawda. Może Malfoy chciał się nią zwyczajnie pobawić? Może udawał cały ten czas, że dobrze mu się z nią rozmawia, że... że mu na niej zależy.
Ale z drugiej strony, to byłoby dla niego kompletne towarzyskie samobójstwo. Pokazywać się, rozmawiać, całować się ze szlamą. Nawet jeśli chciał ją tylko wykorzystać. Naprawdę byłby w stanie poświęcić całą swoją 'sławę' dla jednej nocy z Hermioną?
Możliwe.
Mimo wszystko, dziewczyna nie dawała sobie z tym rady. Z okłamywaniem przyjaciół, że wszystko już okej. Z okłamywaniem samej siebie.
Te wszystkie docinki kierowane w stronę Ślizgona, tak naprawdę były jej potrzebne tylko po to, aby wyżyć się na nim, że nic już go nie obchodzi.
Choć pewnie była w tym jej wina. Pewnie gdyby odpisała na jego list, wszystko potoczyłoby się inaczej. A... a może nie?
Jedyne, czego Hermiona teraz robić nie mogła, to myśleć, 'co by było gdyby'. Gdyby Snape nie przerwał ich pocałunku, gdyby nie unikała rozmowy z nim, gdyby odpisała na ten przeklęty list...
Myśli chaotycznie krążyły po jej głowie, odbijając się od siebie. Teza - antyteza. Wszystko zaczynało się jej powoli mieszać, powodując nie tylko napływ nowych łez, ale także ból głowy - miała wrażenie, że za chwilę eksploduje.
I może nawet tak by się stało, gdyby nie usłyszała kroków w głębi korytarza. Podniosła głowę i zobaczyła blondwłosego chłopaka, który przyglądał jej się intensywnie. Malfoy.
Podniosła się szybko z ziemi i otarła rękawem łzy, spływające po jej policzkach. Chłopak w tym czasie podszedł kilka kroków i stanął naprzeciwko niej.
- Co Granger, McLaggen cię rzucił? - spytał pogardliwym tonem.
- Nie twój interes.
Już chciała odejść, gdy on przytrzymał j za ramię. Uścisk był bolesny, ale Hermiona zdusiła w sobie chęć skrzywienia się. Nie pokaże mu, że ją to boli.
Draco chyba chciał coś powiedzieć, bo wpatrywał się w nią z rozdarciem,ale po dłuższej chwili puścił ją i tylko patrzył, przybierając maskę obojętności.
- Idź zaszlamiać korytarz gdzie indziej - powiedział w końcu
- Jasne - dziewczyna odpowiedziała odrobinę za szybko - A ty idź, zamknij się w Pokoju Życzeń, wejdź do tej przeklętej szafki zniknięć i zniknij. Na zawsze. - po czym odeszła, a raczej pobiegła przed siebie.
* * *
Draco przekroczył próg Pokoju Życzeń, chwycił pierwszy lepszy przedmiot leżący koło niego i cisnął nim przed siebie. Huknęło, zakurzyło się i po chwili przed chłopakiem latało stado skrzeczących nietoperzy.
- Wynocha! - ryknął - Wynocha!!!
Uciekł szybko od irytujących stowrzeń i kiedy już ich nie słyszał, opadł na stojącą niedaleko błękitną kanapę w jakieś dziwne złote wzory. Przez myśl przemknęło mu, jakim cudem dostała się tu kanapa, ale zaraz pokręcił głową. W końcu w tym świecie, nic nie powinno go dziwić.
Wrócił jednak myślami do tu i teraz. Miał serdeczenie dość tego, co działo się ostatnio. Tych dziwnych uczuć, emocji, zachowań... a teraz jeszcze Granger rycząca dokładnie pod Pokojem Życzeń, jakby z premedytacją pryszła właśnie tam, żeby wprawić Draco w jeszcze większe skołowanie.
Wciąż zadawał sobie w myślach pytanie "Ile można?". Nie dość, że wcześniej sen z powiek spędzało mu zadanie dla Voldemorta, to teraz, doszła do tego ta przeklęta dziewczyna.
I Alicia.
Kiedy podczas ferii, Granger nie odpisała na jego list, Draco najpierw pomyślał, że może sowa nie doleciała, albo zgubiła drogę. Ale gdy dwa dni później, Angus wrócił bez żadnej wiadomości, chłopak postanowił, że nie będzie zawracać sobie tym głowy. Poczeka, aż wróci do szkoły, aby normalnie z dziewczyną porozmawiać. I było już całkiem dobrze, naprawdę dobrze, ale potem pojawiła się Alicia. Jego psychicznie chora kuzynka.
Już z samego wyglądu przypominała uciekiniera zakładu psychiatrycznego. Długie, czarne, często splątane włosy, kojarzyły się Draco z postacią z jednego mugolskiego filmu, który kiedyś miał okazję zobaczyć. Oczy Alicii były duże, zapadnięte w kolorze spłowiałego granatu i patrzyły na wszystko z pogardą z pod kurtyny ciemnych rzęs.
W zasadzie była bardzo podobna do ciotki Belli, ale była bardziej... no, bardziej. Trudno było znaleźć Draco dopowiednie słowo aby ją opisać. Nie dość, że dziewczyna w wieku osiemnastu lat, miała na koncie chyba z dwadzieścia mordów, to była oddaną służebnicą Voldemorta. Rok wcześniej skończyła Beauxbatons i od tego czasu mieszka w Hogsmeade. Każdy normalny człowiek, na jej widok uciekłby z krzykiem i Draco sam często miał ochotę.
Ona jest gorsza od Belli, pomyślał. Zabija bo chce, zabija, bo ją to bawi, zabija, bo jej się nudzi, zabija, bo ktoś na nią spojrzał nie tak jak powinien. To chore. Na dodatek jest cholernie bystra i nic nie ujdzie jej uwadze.
Dosłownie.
Kiedy Alicia teleportowała się tamtego dnia do Malfoy Manor razem z Bellatrix, od progu zaczęła opowiadać, czego to się ostatnio nasłuchała od znajomych z Hogwartu.
Jak to Draco Malfoy zadaje się ze szlamą.
Jak to rzucają się śnieżkami, chodzą na spacery i bale.
Że to nie do pomyślenia, żeby ktoś takiego pokroju, śmiał choćby spojrzeć na czarodzieja czystej krwi.
No i wtedy się zaczęło. Krzyki ojca, cruciatusy, śmiech Alicii. Uważała, że to bardzo zabawne, kiedy Draco leży na ziemi i umiera z bólu - prawie jak w cyrku!
A potem wzięła go na słowo. Powiedziała, że nie ma zamiaru stać i patrzeć, jak czysta krew zostaje skalana przez takie robactwo, i że Draco ma natychmiast urwać z dziewczyną kontakt. Powiedziała też coś, z czego Draco tak naprawdę nie zrozumiał ani słowa - że widzi, jak on reaguje na jej nazwisko. Że widzi, że Draco traci rozum.
I kazała mu zostawić ją w spokoju, chyba, że chce aby podłogi Hogwartu spłynęły szlamowatą krwią.
Nie wiedziała oczywiście, że on i ona... no, że nie są razem, że to ...tylko tak.
Nie chciał, żeby z tak błahego powodu, jak dobry kontakt i jeden pocałunek, Granger musiała umrzeć.
Sam tego do końca nie rozumiał, ale gdyby to wszystko olał, to czułby się źle. Naprawdę źle.
To dlatego wszystko teraz tak wyglądało. Dlatego przyjął taktykę "Nienawiści". Nie było mu z tym dobrze, ale w końcu lepsze to niż śmierć. No i teraz musiał znosić swoje słowa, jej słowa, które czasem tak cholernie go denerwowały.
Widział, jak Hermiona przyjęła jego postawe. Odpłacała mu pięknym za nadobne - widać dla niej cała ich relacja znaczyła tyle co nic, ale tym się nie przejmował. No dobra, trochę. Ale i tak najbardziej wkurzał go jej widok z tym kretynem, McLaggenem. Te ich przytulaski, kisiaczki i inne obrzydlistwa. Za każdym razem kiedy gdzieś ich widział, miał ochotę zwymiotować. A potem GO zabić. Niestety póki jest w szkole, nie będzie miał ku temu okazji.
Irytowało go też zachowanie Zabiniego. Chodził ciągle i naśmiewał się z Granger - nie szczędził jej ostrych słów, ale w zasadzie nie to było najgorsze.
Najgorsze było to, że mówił, że skoro Draco nie udało jej się omotać, to on spróbuje. Że to w zasadzie calkiem dobry pomysł. I godzinami opowiadał mu jak to zrobi i co zrobi z nią, kiedy już mu się uda. Wtedy Draco nachodziło dziwna ochota żeby zatkać sobie uszy i krzyczeć "Lalalalalala" jak małe dziecko. Tylko resztki dumy mu na to nie pozwalały.
Chłopak niechętnie wrócił myślami do tu i teraz. Rozejrzał się dookoła i jego uwagę przykuła książka na wierzchu stosu papierów na kanapie.
Cień Wiatru, przeczytał, biorąc ją do ręki. Otworzył na pierwszej lepszej stronie i zaczął czytać.
"[...] Poczułem się bezbronny i przestraszony tym, jak łatwo przestaje się nienawidzić osobę dotąd uznawaną za wroga, z chwilą, gdy ta przestaje się jak wróg zachowywać.[...]"
Wpatrywał się w tekst, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Te słowa... były tak idealnie dopasowane do sytuacji w jakiej się znalazł. Jakby ktoś napisał to o nim i celowo położył to tę książkę widząc, ze Draco po nią sięgnie.
Zatrzasnął więc ją i odrzucił w kąt. Dlaczego, kiedy już uda mu się pomyśleć o czymś innym niż Granger, za chwile dzieje się coś, co znów mu o niej przypomina?!
W tym momencie poczuł ogromną chęć cofnięcia się do pierwszej klasy, kiedy wszystko było takie proste. Kiedy z jego ust, nie padło jeszcze słowo szlama.